Strona:PL JI Kraszewski Dzieci wieku.djvu/189

Ta strona została skorygowana.

rej strasznego gościa nawet dojrzeć we wnętrzu chaty było trudno, próbowała rozpalić ogarek jakiś, który postawiła na kominie. Słabe jego światełko jeszcze bardziej ponurem czyniło to mieszkanie nędzy. Walek byłby chętnie wyszedł, ale choć grzmoty się zmniejszały, ulewa nie ustawała i owszem zdawała się zwiększać jeszcze.
Dziad po chwili wysunął się nazad z alkierza ponury i prawie gniewny, dziewczę do babki natychmiast uciekło.
Luziński wpadł na myśl spróbowania jeszcze inaczej starca, aby z niego coś wydobyć. Wstał z ławy i postąpił ku niemu.
— Panie Luziński — rzekł — nie będę się przed wami taił dłużej, nie dla przyjaciela to ja przyszedłem was dopytywać o rodzinę, ale dla siebie samego. Nazywam się Walenty Luziński, jestem sierotą bez ojca i matki, opiekun mnie opuścił, sam jeden na świecie, szukałem choć śladu mego pochodzenia.
Starzec uważnie nań popatrzał.
— A któż cię wie — spytał — czy wprzódy kłamałeś czy teraz? Jeżeliś Luziński to ci jedno powiem, abyś sobie w życiu nic nie obiecywał krom biedy i nieszczęścia, bo się żadnemu z nas nie wiodło.
— I mnie też — odparł Walek.
— Ojciec twój miał imię Marek? — spytał dziad przyglądają mu ciągle.
— Tak jest, Marek.
— Wiele masz lat? — szepnął stary.
— Dwadzieścia i dwa.
Stary znowu spojrzał i pomyślał coś, potem ramionami ruszył — zamilkł.
— A gdzieżeś się rodził? — spytał po chwili.
— Tu w miasteczku.
— A matka twoja?
— Matka moja mieszkała wprzódy w Turowie, potem czy ją wygnano, czy sama wyjechała. Ojciec znikł, niewiadomo gdzie. Sierotą wziął mnie doktór na wy-