Strona:PL JI Kraszewski Dzieci wieku.djvu/19

Ta strona została skorygowana.

usta krzywiąc uśmiechem złośliwym z zawodu doznanego przez przyjaciela.
— Kwaśno ci, kochanie! ha! rzekł przez zęby, naukę masz abyś nigdy nie powierzał naszym domorosłym rzemieślnikom rysunków i idei. U nas inaczej być nie może, wszystko to niezdarne, nieumiejętne, zarozumiałe.
— Walku, przerwał mu Szurma, masz wiele słuszności, ale to reguła tak ogólna, że podobno my oba, ja i ty, nie jesteśmy z niej wyjęci.
Walek się skrzywił, zdawało się, że on jeden miał się za wyjątek.
— Chodźmy już, odezwał się Szurma, nie ma tu nic tak dalece do widzenia, a ów jegomość mógłby nas posądzić, żeśmy go w nieprzyzwoity sposób śledzić chcieli. Trzeba uszanować go, przynajmniej w chwili uroczystej bólu.
— A ja ci powiem, rozśmiał się Walek, że mam prawdziwą przyjemność właśnie z człowieka drwić, gdy jest rozmiękły, i każdy mój pocisk w nim utkwi. Wartoż się litować nad człowiekiem! cha! cha!
— Mój kochany, odezwał się Szurma, nie jestem sentymentalny, ale twoja fanfaronada dzikości i zatwardziałości serca we mnie litość obudza. Gdybyś nie był tak bardzo młodym, byłaby oznaką umysłowej choroby.
Walkowi oczy zabłysły dziko, nie odpowiedział jednak nic.
— Całe życie się uskarżasz na ludzi, a jestżeś lepszym?
— Bo mnie takim uczynili.
Szurma ramionami ruszył.
— Dzieciństwo! fantazya chorobliwa! rzekł surowo, w twojem położeniu sierocem, nikt nad ciebie szczęśliwszym nie był, skarżyć się nie masz najmniejszego prawa. Miałeś opiekuna, serce, zaspokojone potrzeby, pieszczoty nawet, gdy ja, syn ubogiego rzemieślnika od dziesięciu lat o własnej sile, głodzie i chłodzie biłem się, aby wybić się na wierzch. Ty się