Strona:PL JI Kraszewski Dzieci wieku.djvu/204

Ta strona została skorygowana.

łem, nic o nich niewiem. Z metryki tylko czytam, że był Marek.
— Marek? kiedyż to było, kiedy?
— Dwadzieścia i dwa czy trzy lata.
— Co się z nim stało?
— Nie wiem.
— A z wami?
— Doktór wziął mnie na wychowanie:
— I nic wam nie mówił o rodzicach.
— Ani słowa. Pytałem się go nieraz o nich, zbywał mnie tem, że nic nie wie. W papierach po matce, widzę, że imię miała Teresa i że mieszkała przy krewnych w Turowie.
Spojrzał na staruszkę, której oczy łzami były zaszły, w milczeniu ocierała je koszulą grubą, chciała niby coś mówić i wstrzymywać się zdawała niepewna. Skinęła na dziewczynkę, stojącą w progu i przysłuchującą się ciekawie, aby odeszła.
— Jabym wam coś powiedzieć mogła może — odezwała się drzącym głosem — ale po co wam to, na co się przyda wiedzieć?
— Mówcie, mówcie, proszę was, zawołał żywo Luziński — ja muszę, ja powinienem znać przeszłość rodziców.
— Ale na miłość Bożą nie zdradźcie mnie, żem wam to mówiła! odezwała się stara.
— Nie lękajcie się, nie lękajcie.
— A gdy umrę, dodała, dajcie na Mszę Świętą do Fary ze duszę moją.
Tu zamilkła.
— Wasz ojciec Marek, co tu darmo zapierać, był najmłodszym bratem mego męża. Stary mój, waszym stryjem. Rodzice dawno pomarli, bieda jeszcze nie była w dom wlazła, tylko jedną nogą. Trzech ich było. Marek najmłodszy, a był i przystojny i zdatny i żwawy, tylko że mu się w chacie pracować nie chciało. Poszedł na gwałt do szkoły, mówili, że się dobrze uczył, ale i szalał też dobrze, a nie słuchał nikogo. Mój go, jako starszy, okrutnie karcił, poczęli się jeść kłó-