Strona:PL JI Kraszewski Dzieci wieku.djvu/209

Ta strona została skorygowana.

z oczu patrzy, dziwnie zdaje się pogrążony w sobie, zrozpaczony. Może szedł się powiesić, łatwiej się zechce ożenić.
Emma śmiała się, ale obie nie spuszczały oka z przybywającego, który dotąd ich jeszcze nie zobaczył. Stara ochmistrzyni krzątała się około powozu, była to czcigodna pani Osuchowska, od dzieciństwa towarzyszka hrabianek, która teraz tę tylko missyę miała, że im na spacery i do wyjazdu służyła jako opiekunka i przewodniczka.
Walek Luziński szedł aż do samej niemal kłody, na której panny siedziały, i tak się zamyślił, że dopiero usłyszawszy śmieszek tłumiony panny Emmy, podniósł przestraszoną głowę, i spojrzał wielkiemi zdziwionemi oczyma. Na myśl mu przyszło, że należałoby się ukłonić, powoli zdjął kapelusz, pochylił głowę, dojrzał powozu złamanego, poznał nawet starą landarę Turowską i natychmiast osnuł projekt ofiarowania swych posług.
Zyskiwał na tem przeważną dystrakcyę w smutku, zresztą, może według słów Izy, była w tem wola przeznaczenia. Odzyskał przytomność, zimną krew i prawie przytomność umysłu.
— A! przepraszam, rzekł, wpadłem tak... panie darują. Jakiś przypadek! możebym mógł być w czem użytecznym?
To mówiąc spoglądał na powóz, i na panie. Iza śmielsza, i tego dnia w awanturniczym nieco humorze, postąpiła parę kroków naprzeciw niego, pilno mu się przypatrując. Pół szydersko, pół seryo odezwała się wskazując na pochyloną landarę.
— W istocie możesz nam pan być bardzo użytecznym, starając się zapobiedz, aby nam prędko nie naprawiono powozu.
— Jakto pani? — zapytał zdumiony Walek.
— Jest-to nasza tajemnica, odezwała się hrabianka, wolemy sobie posiedzieć w lesie, choćbyśmy grzybami karmić się miały, niż powracać się nudzić do domu.