Strona:PL JI Kraszewski Dzieci wieku.djvu/21

Ta strona została skorygowana.

tarza, bo by mi przykro było spotkać się z tym człowiekiem.
— A mnie by miło było, wzrok badawczy jak wędkę żelazną zapuścić mu do głębi duszy, odezwał się Walek, i dobyć z niej...
Doszli właśnie do furtki, którą im Jeremi otwierał, przy staruszku stała jego wnuczka, kilkoletnia dzieweczka z białemi jak len włosami, w koszulce i wianuszku z bławatków. Dziecko założywszy ręce w tył, ciekawie się wpatrywało w dwóch mężczyzn, nie widywanych w tej porze często na cmentarzu. Ten kwiatek na mogiłach, Szurmie się uśmiechnął ząbkami białemi, a gdy ją Walek mijał, dziecko instynktowo schowało się za dziadka.
— No, jakże nie mam na świat i ludzi się złościć, z gniewem burknął Luziński, — patrz, to dziecko nawet do ciebie się śmieje, a przedemną ucieka!
Szurma jakby nie słuchał, — milczący poszli ku miastu.
W kwadrans potem, krokiem powolnym, z rękami założonemi w tył, z głową na piersi zwieszoną, nieznajomy ścieżką boczną zbliżył się do bramy cmentarza, u której czekał nań Jeremi i dzieweczka.
Nie wiem czy nauczona przez dziadka, czy z własnego instynktu, dzieweczka bojaźliwie podeszła przeciw smutnemu wędrowcowi, i wetknęła mu w rękę nie mówiąc słowa, niezgrabnie związany kwiatów bukiecik. Były to bratki, różyczka, kilka liści i trochę bławatków.
Nieznajomy popatrzał jakby zdziwiony na lniane włoski i niezapominajkowe oczki dziewczęcia, uśmiechnął się mu, dobył coś z kieszeni i włożył w drobną rączkę, która ścisnęła grosz chciwie, biegnąc żwawo ku domowi.
Szedł powoli, ociągając się, jakby mu żal było to miejsce opuszczać. Jeremi patrzał nań długo, uważnie, ale ani z rysów, ani z twarzy, ani z ubioru odgadnąć nie umiał, kto to mógł być taki. A jednak nie był on tu obcym, i nie prosta ciekawość przywiodła go