Strona:PL JI Kraszewski Dzieci wieku.djvu/217

Ta strona została skorygowana.

Szanuję ja wybranych społeczeństwa, ale skarlałe ich rodziny, którym za całą spuściznę pozostała duma, mam w obrzydzeniu i pogardzie. Wiesz co ta duma uczynić gotowa, aby się pozbyć natręta, proletaryusza, któryby ważył się podnieść oko za wysoko? Ta duma gotowa cię sprzątnąć z drogi w jakikolwiek sposób, a gdybyś zwyciężył i jak chmiel przyczepił się do wypróchniałego pnia dębu, dąb z ciebie wyssie życie i zgniły opadniesz u stóp jego.
— Ale szanowny doktorze, ja się wcale nie myślę czepiać ani pni, ani gałęzi, bom te gałązki pół uschłe widział w życiu pierwszy raz i — wedle wszelkiego podobieństwa, drugi raz ich nie zobaczę.
— Ale jak na pierwszy raz, byłeś waćpan bardzo śmiały? rzekł doktor.
— Ja, może — one, a raczej jedna z nich bardzo... Tłómaczę to sobie tylko tem, że muszą być nieszczęśliwe nad miarę.
Doktór zmarszczył brew.
— Nieszczęśliwe być może — ale w ich szczęścia i niedole nam ludziom innej krwi, rodu, plemienia, mięszać się nie godzi. Nie wyratujemy ich, a zgubić możemy siebie.
Walek nic nie mówił, w tej chwili doktor i jego nauki były mu natrętnemi, wydał mu się nieznośnym.
— Wszak powracasz do miasta? zapytał Walter, jakby myśl jego odgadywał.
— Niewiem, potrzebaby może.
— Koniecznie, rzekł surowo doktór; choć waćpan ze mną. Samotność dla młodego na nic się nie zdała, lęgną się w niej mary: w świat, w życie czynne, w kąpiel gorącą! to lekarstwo. Ale chodź waćpan! nalegał, widząc że Walek się waha; chodź! ja cię tu nie zostawię. Szkoda i dnia młodości przedrzymanego pod drzewem.
Luziński ulegając prawdziwie niepojętemu dla siebie urokowi i sile Waltera, wstał powoli i milczący powlókł się za nim do miasteczka.