na groby, bo stał nad jednym z nich długo, i na bladem obliczu znać było świeże ślady cierpienia, które po niem przebiegło.
Nasze miasteczko, chociaż w dosyć pięknej położone okolicy, nie miało wewnątrz żadnego ogrodu do przechadzki, i dzieci bawiły się zwykle na ciasnem podwórzu kościoła farnego, które niegdyś było cmentarzem, czego dowodziły kamienie na pół już w trawie ukryte i w ziemię zapadłe; starsi szli powietrza i zieleni szukać za miastem.
Zwykle przechadzki odbywano albo do tak zwanej Pohulanki w której była kręgielnia, bilard, piwo i rożne trunki, a szczególniej wódki doskonałe — dokąd lepsze towarzystwo uczęszczać nie lubiło; lub do opuszczonego dawno pańskiego ogrodu, niegdyś z przypomnień włoskich ochrzczonego Piacenzą, ale gdy zamek runął i rezydencya książęca osamotniała, Piacenza także powoli stała się prawie dziko zarastającym lasem. Zarząd dóbr nie pomyślał o zużytkowaniu tych zarośli i lasku, zostawił go nawet nieogrodzonym, a że w niewielkiej odległości przy trakcie znajdowała się austerya, wyższy świat miasteczka chętnie kierował się ku Piacenzy, chociaż nie miał tu ani ścieżek czystych, ani siedzeń innych nad kilka kamieni, resztek zrujnowanych ław i stołów.
Piacenza za lepszych czasów, musiała pewnie wyglądać bardzo ładnie, zasadzona była lipami, dziś