tra, śmiejąc się zawołała panna Apolonia. W istocie tracimy tylko Skalskich, którzy jak najmniej udzielali się miasteczku, a zyskujemy jakiegoś dziwaka.
— No — tracimy też i Walka.
— Czy to strata? i myślisz pan, że ten geniusz opuści nas w istocie? Wątpię, żeby miał dosyć energii i męztwa. Żal mi tylko — Myliusa.
— A! żal go pani! uśmiechając się dziwnie, rzekł Szurma.
Panna Apolonia zarumieniła się niewiedzieć czego. Szurma się uśmiechnął.
— Pani by go było najłatwiej pocieszyć!
— Mnie? spytała panna, a to jak?
— Spojrzyj pani nań łaskawie tylko, wiem, że jest wielkim jej wielbicielem.
— Czy pan w tem widzisz co złego?
— Nie — żal mi go, że tak stary.
— Ale czyż w istocie tak stary? naiwnie spytała panna Apolonia.
— To wiem, żywo przerwał Szurma, że mogła byś go pani papą nazywać.
— A ja panu powiem — zawołała kobieta, że w moich oczach takim się nie wydaje.
Szurma spuścił głowę.
— Wie pani co z tego wyniknąć może? rzekł cicho.
— Nie domyślam się.
— Sam jest, nudzi się, pani mu się podobasz, znajdujesz go nie starym, on kiedyś zbierze się na odwagę oświadczenia jej, pani na męztwo przyjęcia afektu i — gotowe wesele.
— To nie ma sensu! zawołała Apolonia, ale przypuściwszy, żeby tak było — cóżbyś pan na to powiedział?
— Ja? a mnie co do tego? żywo odparł Szurma.
— Jesteś pan moim przyjacielem?
— Nie możesz pani wątpić o tem.
— A więc! przyjaciele mają pewne prawa. Cóżby powiedział przyjaciel, ale tak, rękę na sercu położywszy?
Strona:PL JI Kraszewski Dzieci wieku.djvu/223
Ta strona została skorygowana.