Strona:PL JI Kraszewski Dzieci wieku.djvu/226

Ta strona została skorygowana.

ten wybuch jego czułości, a stary się zarumienił jak młokos i zawstydził. Mieć jeszcze serce w pięćdziesięciu leciech, doprawdy, już się nie godzi, bo człowiek staje się śmiesznym.
Tak sobie mówił doktór i wyrzucał chwilkę dziwnej słabości, gdy wracając ku domowi i mijając mieszkanie Waltera, posłyszał głos jego wzywający go do siebie. Waltera zastał w progu pokoju zamyślonego i smętnego; nadrobił zwykłą sobie wesołością.
— No — cóż tam? czyś się jegomość, szanowny kolego zakochał w pannie Idalli, czy rozmyślił dopiero teraz, iż nabycie apteki nie do rzeczy — czy ci już tęskno za podróżą do Chin? co tak posępny?
— Nic mi nie jest, stare smutki czasem wychodzą na wierzch, nowych mi jeszcze nie przybyło, ale... w tej chwili pozwoliłem sobie was wezwać nie w moim interesie.
— A no, w jakim? spytał, siadając Mylius.
— Rozumiem, mówił powoli gospodarz, iż chociażeście się tak smutnie i nagle rozstali ze swoim wychowankiem, on was przecież obchodzić musi?
— Mój Boże, odparł poważniejąc doktór, myślicież że serca nie mam? zawsze to, choć niewdzięczne, dziecko moje, czybyście co o nim złego już wiedzieli?
— Ale najprzód, niech się wytłomaczę, rzekł Walter. Jestem próżniak, nie mam co robić, a na okręcie nawykłem młodzieżą się zajmować. Los tego wychowawca waszego, przyznaję się, obchodzi mnie. Wypadek chciał, bym w tych dniach kilka razy się z nim spotkał. Chłopiec jest w jakiemś niezwykłem rozdraźnieniu ducha, szuka czegoś, szaleje, kręci się, zostawiony sam sobie, rady dać nie umie. Może zmalować łatwo jakie głupstwo.
— A! może! bardzo! zawołał Mylius, ale cóż my dwaj starzy na to poradzimy? Gdzieście go widzieli? mówcie mi.
— Najprzód dwa razy spotkałem go obok pewnej chaty na przedmieściu niedaleko młynów. Umyślniem