Strona:PL JI Kraszewski Dzieci wieku.djvu/229

Ta strona została skorygowana.

— Niezawodnie, zawołał Mylius podając rękę koledze. Bóg wam zapłać! macie serce, daliście mi go dowód! Nieumiem wam wyrazić wdzięczności mojej; popołudniu jadę do Turowa, jesteście moim zbawcą, wszystkiemu się jeszcze w porę zapobiedz może.
I Mylius odetchnął.
— Ale ba dodał, nie sądzę nawet ażeby niebezpieczeństwo na serjo istnieć miało.
Walter ruszył ramionami.
— Znacie lepiej ode mnie swojego wychowańca, a zatem i ocenić potraficie słuszniej niż ja możliwe następstwa.
Mylius brał już za kapelusz i miał wychodzić, gdy, jakby go coś tknęło, zawrócił się.
— Rada za radę, rzekł, ale nie weźmiecie mi jej za złe?
— Za złe? rady z dobrego pochodzącej serca, choćby była najboleśniejsza dla miłości własnej nawet, nigdy.
Mylius stał i wahał się jeszcze czy ma mówić.
— Jesteście, rzekł naostatek, czwarty oto już pono raz zaproszeni i zmuszeni interesami i grzecznością być na herbacie u Skalskich...
— Tak, muszę być dzisiaj, stary mnie nudzi, ale inaczej nic nie podpisze i nie skończy, tylko przy herbacie, odpowiedział Walter spokojnie.
— Miejcież się na ostrożności.
— W interesie? — spytał gospodarz.
Mylius się roześmiał.
— Nie, Skalski jest wprawdzie człowiekiem po swojem uczciwym, mógł czasem za drogo brać od ubogich, przedając im rumianek, ale z bogatym postąpi szlachetnie.
— A czegóż się mam lękać?
— O istoto bez przebiegłości! — rozśmiał się doktór, alboż nie widzisz, że długiemi ogonami swych sukien, piękna Idalia usiłuje zamieść serce twoje? że...
Walter począł się wprawdzie śmiać, ale się zaczerwienił.