Strona:PL JI Kraszewski Dzieci wieku.djvu/23

Ta strona została skorygowana.

już staremi topolami, które pousychały, akacyami, modrzewiami, jodłami; mnóstwo bzów, czeremch, kaliny bujało w gąszczach. Gdzieniegdzie zapomniane kwiaty, uparte irysy, drobne hyacynty szafirowe i aquilegie z między pokrzyw i łopuchów się dobywały. W środku była grabowa altana okrągła, po bokach dwa szpalery, ale to wszystko dziś ledwie rozpoznać było można, tak wiele drzew brakło, tak mnogo też niepotrzebnych powyrastało na ścieżkach. Z kamiennych stołów, balustrad, ławek rozebranych na różne potrzeby gospodarskie, zostały tylko szczątki, które się z ziemi dobyć nie dały. W jednym kącie obalony rycerz bez ręki i nogi leżał twarzą na ziemi, a litościwe chwasty rosły już nad nim, otulając go sobą. Z pięknej altany, która nosiła jeszcze tradycyjne nazwisko Belwederu, bo z niej w istocie widok był na zamek, miasteczko i okolicę wspaniały, zostało tylko podmurowanie, kilka schodów i kawał obalonej ściany. Piacenza nie miała nawet ogrodzenia, tolerowano w niej często pasące się bydełko pana rządcy i arendarza, zostawiało ono po sobie ślady, ale też i publiczność nie mogła nic wymagać, bo i ona, nie przyrównywając, była tu tylko tolerowaną, jak krowy.
Na wiosnę zwykle szkoły i rodziny dostatniejsze odprawiały tu majówki. Zbierano się na wiejskie pikniki, a jeźli niespodziany deszcz i burza pomięszały szyki, austerya otwierała drzwi gościnne i obszerny salon zatęchły...
Na Pohulance mniej wybredni woleli zabawę, ale tu trzeba się było ograniczyć sosnowym laskiem, małym ogródkiem i przygotować na demokratyczne towarzystwo rzemieślników i robotników z miasteczka, świętujących dosyć ochoczo, a niekiedy zbyt hałaśliwie.
W obu tych miejscach kto żądał się wykwintniejszem czemś pokrzepić, musiał przynieść z sobą; na Pohulance bowiem nie było nic oprócz piwa, wódki, chleba, sera i obwarzanków, a w Piacenzy mało co więcej austerya dostarczyć mogła.