Strona:PL JI Kraszewski Dzieci wieku.djvu/234

Ta strona została skorygowana.

— Jakże się hrabia czujesz?
Głos ten rozbudził w nim władze, pomyślał i rzekł cicho:
— Zawsze źle, źle.
Potem ręką pokazał na głowę i ruchem słabym dłoni wypowiedział, że tam już nie ma nic.
Mylius wziął puls i trzymał go długo.
— Dobry! — rzekł, trzeba mieć nadzieję, osłabienie to przejdzie, nerwy się uspokoją, będziesz hrabia zdrów.
Stary uśmiechnął się smutnie, niedowierzająco. Hrabina czule westchnęła. Wniesiono wazkę z bulionem i całe zajęcie zwróciło się ku niej, a hrabina odprowadziła lekarza na stronę, potem nieznacznie aż do drugiego pokoju.
Tu stanąwszy u okna, z najsłodszym uśmiechem, z grą fizyognomii mistrzowską, przedstawiającą ofiarę nieszczęśliwą, złamaną, przybitą życiem poświęceń nieustannych, hrabina ozwała się cicho do Myliusa:
— Kochany konsyliarzu, wiem że jesteś przyjacielem naszego domu, potrzebuję twej rady, wskazówki. Widzisz nieszczęśliwy stan mój i męczarnie tego człowieka, powiedz mi szczerze, otwarcie, nie oszczędzając mi wcale, jak sądzisz...
Doktór spojrzał w oczy hrabinie, w takich razach bywał niekiedy nielitościwym, cała ta komedya wcale go oszukać nie mogła, przybrał ton ironiczno-dobroduszny.
— Niech się hrabina nie lęka, rzekł, jest to stan przykry dla chorego, ciężki dla otaczających, ale zwykle nader długo się przeciągający. Życie nie jest w niebezpieczeństwie, byleby na gwałtowne wstrząśnienia, na wrażenia zbyt silne narażonem nie było.
— A! kochany konsyliarzu, otoczony jest troskliwością.
— Ja to wiem, rzekł Mylius z dziwnym akcentem, przecież zawsze tu samą panią hrabinę zastaję, widzę jej czułość.
Mimowolnie piękna pani spuściła oczy.