Strona:PL JI Kraszewski Dzieci wieku.djvu/236

Ta strona została skorygowana.

po pana; do stołu dziś nie dadzą prędko, mają tam Galicyanina, dla którego robią się lody i tort.
— Galicyanina, hę? uśmiechnął się doktór, do której-że z pań?
— Chyba do żadnej, odezwała się Iza. Emma nie ma powołania do stanu małżeńskiego, a mnie się on niepodoba!
— No — i macocha zapewne.
— A, to swoją drogą, dodała Iza, i tego nie liczę.
— A pani się niepodoba, dlaczego, jeźli zapylać wolno?
— Pytać wolno, a wytłómaczyć się trudno, szepnęła starsza.
— No, to ja wytłómaczę, szybko poczęła Emma, ja wydam Izię, zdradzę!
— Dobrze, zdradź pani, rzekł doktór.
— Będzie pleść niewiedzieć co, zawołała Iza.
— Nie, nie, powiem prawdę! uderzając tragicznie w dłonie odezwała się Emma i nachyliwszy się do ucha doktorowi, szepnęła mu: — Iza się kocha!
— A, a! łamiąc ręce komicznie rzekł Mylius, to już chyba w tym nieznanym młodzieńcu, który się zjawił pod karczmą.
Na te słowa obie hrabianki spojrzawszy na siebie pobladły, ale Iza szczególniej zdumiona, przerażona prawie, zwróciła się do Myliusa i spytała:
— Zkąd-że pan wiesz o tem spotkaniu?
— Ja? ja wiem o wszystkiem, odparł Mylius spokojnie, i nader szczęśliwy jestem, że mogę na to zjawisko fantastyczne rzucił promień światła, który cały jego urok rozwieje.
Iza z dumnym wyrazem twarzy, nieco obrażona, milczała, Emma mówiła jej wzrokiem: Widzisz!
— No, i któż to był? jak pan o tem wiesz? zapytała starsza.
— Wiem o tem wypadkiem od kogoś, co patrzał z boku i z rozmowy tylko ruchy pochwytał.
— A, to chwała Bogu! więc nie od niego.
— Nie od niego, bo wypędziwszy go z mego