Strona:PL JI Kraszewski Dzieci wieku.djvu/243

Ta strona została skorygowana.

rezydenci pili sobie i jedli u niego, wyglądając rychło li przybędzie.
Bogunio nie miał nic do roboty oprócz zabawy. Dnie w Wólce upływały jednostajnie na jedzeniu, piciu, grze w karty, hasaniu na koniach, strzelaniu do celu i kawalerskich figlach. W zupełnie wolnych chwilach gospodarz grywał walce i mazury na fortepianie, a czasem czytywał gazetę.
Było to najszczęśliwsze życie w świecie, ale stworzone dla Bogunia, bo kto inny by w niem trzech dni nie przetrwał.
Najprzód towarzystwo w Bożej Wólce było ewangeliczne, ze czterech końców świata awanturnicy, pseudo-artyści, pasożyci, szulery, koniarze, młode chłopaki goniący ostatkami, stare wygi z czerwonemi nosy, dawni szkolni koledzy, przyjaciele przyjaciół, kuzynowie znajomych, słowem, gospoda stojąca otworem włóczęgom i próżniakom. Byli tam tacy co od lat dwóch wyjeżdżali co tydzień i siedzieli z ludźmi i końmi.
W takim dworze naturalnie ładu być nie mogło, wydatki były olbrzymie, szarpanina nielitościwa — ale Bogunio był za to wielbionym i noszonym na rękach. Nadużywano jego dobroci na wszelki sposób, oszukiwano bez miłosierdzia, ci którym świadczył, robili mu bezwstydne awantury, co roku najmniej parę miewał pojedynków, ale to wszystko znosił z uśmiechem na ustach, wesół, nie zrażając się do ludzi.
Każdą nową znajomość chwytał, jakby zadaniem jego życia było, kazać się kochać całemu światu; około każdego nieznanego człowieka zabiegał, latał, aż póki go nie zmusił do przyjaźni, da poufałości. Jakże go nie kochać zresztą, choć prawdziwi przyjaciele ze smutkiem patrzyli na tak upływające życie; litość brała otwierać mu oczy i przerywać to błogosławione farniente. Boguś tak się już był wdrożył do rozkosznego próżnowania, iż nie pojmował nawet, aby od niego wymagać można — ustatkowania. Płacił dług swój społeczeństwu — łagodnością, dobroczynnością,