Strona:PL JI Kraszewski Dzieci wieku.djvu/249

Ta strona została skorygowana.

Przyjęcie w Bożej Wólce było zwyczajne, podano herbatę wytworną, która się przeciągnęła niemal do zmroku. Luis myślał wracać, niepuszczono go do wieczerzy. Z tą Bogunio wystąpił co się zowie. Kucharza miał doskonałego, zapas w śpiżarni zbytkowny, wina sprowadzone z Warszawy od komisantów francuzkich domów z Bordeaux, z którymi był w czułej przyjaźni, (płacił im haracz niemały, a jeden z nich bez łzów na oczach wspomnieć go nie mógł). Nie dziw, że w tych warunkach wieczerza skończyła się o pierwszej, musującym Burgundem w obfitości przelanym, a goście rozjechali się nade dniem. Walek wcześniej się cofnął pod pozorem poematu, ale w istocie chcąc rano wstać i opatrzeć zwierzyniec.
Spali jeszcze wszyscy w Bożej Wólce, gdy Luziński wymknął się do ogrodu, dostał do lasu i drogą znajomą, przez całą długość olbrzymiego tego parc aux cerfs, podążył na jego kraniec.
Ranek był prześliczny, las wspaniały, co krok płoszył daniele, sarny i zające; gra światła i cieni, brylanty rosy, śpiew ptastwa, całe czarodziejstwo pięknego letniego dnia u wschodu, wśród natury przybranej jakby zalotnie — mogło zachwycić nawet obojętnego, ale Walek nic nie widział, myślą wyprzedzał kroki.
Tak zwany zwierzyniec, był prawdziwem szaleństwem Bogunia, opasano bowiem parkanami przestrzeń lasu i łąk, któraby gdzie indziej intratny folwark mogła stanowić. Prawdę rzekłszy, Boża Wólka cała zresztą tego parku nie była warta. To też Luziński znużył się dobrze, nim pobłądziwszy i oryentując się nie dosyć szczęśliwie, przybył nareszcie na koniec lasu i ujrzał błogosławiony parkan. Tu przegrodzona drożyną tylko od zwierzyńca stara, zapuszczona, zarosła grobelka, cała ozieleniona ogromnemi olchami, biegła ku parkowi Turowskiemu. Widać było jego płoty, fossę, i po nad rodzajem wału w rogu, altanę dawną murowaną, nieco odrestaurowaną, w której oknie dawniej, niegdyś pokazywał mu Bogunio hrabianki.