Strona:PL JI Kraszewski Dzieci wieku.djvu/252

Ta strona została skorygowana.

wało mu się snem, tak było jakoś dziwnem i nieprawdopodobnem.
Iza powoli zaczęła mu zimno niemal, ale z głębokim smutkiem opowiadać życie swoje, nie tając bynajmniej co cierpiała.
— Nie dziw się pan, rzekła, że tak śmiało, tak zuchwale, tak nieprzyzwoicie chwytam rękę nawet nieznajomego, który mi jakieś okazuje współczucie, litość. Lata płyną, a niewola z każdą godziną staje się cięższa, nie do zniesienia. W złotej klatce siedziemy płacząc z siostrą i liczemy tylko wiele nam, lub wrogom naszym życia zostać mogło. Cóż dziwnego, że się głowa zawróci, że tonący chwyta deskę zbawczą, gdy ją na falach zobaczy. Nie sądź pan źle o mnie, dodała, cierpienie wyegzaltowało mnie aż do przesądu, w panu zobaczyłam jakby przeznaczonego dla mnie zbawcę. Mówię otwarcie, choć drugi raz w życiu pana widzę. Jeźli serce twe wolne, jeźli nie czujesz obawy i wstrętu, tę rękę, którą panu podałam, oddam mu. Chcesz, bierz.
Luziński stanął niemy, położenie było tak bezprzykładnie dziwne, że mimo największego zapału od dni kilku, na razie Walka strach ogarnął. Milczał.
Mów pan otwarcie.
— Powiem szczerze, zawołał Luziński, co do mnie, zbyt to wielkie szczęście, żebym się choćby chwilę potrzebował namyślać, ale pani! ja jej chcę dać czas do rozważenia. Pani wiesz kto ja jestem?
— Wiem, odparła Iza, doktór Mylius...
— Jakto, był tu? — przerwał czerwieniąc się Luziński.
— Był, mówił mi o panu wiele złego, ale mimo to nie zraził mnie. Ja nie wiem co mnie czeka, pan możesz być przepaścią tą, która ciągnie, ale czuję głos przeznaczenia. Możesz być, abyś w ufności, w wierze podaną ci rękę, przyjąwszy, miał niewdzięcznością potem wypłacić, jak doktorowi? Do miłości nie mam może prawa, nie śmiem się jej spodziewać, ale szacunek, przyjaźń, dasz mi choćby przez litość nade mną.