Strona:PL JI Kraszewski Dzieci wieku.djvu/257

Ta strona została skorygowana.

tak, jakby cieniusieńki klinik pomalutku chciał wbić w głowę panu Luzińskiemu:
— Masz pan zupełną słuszność, że jesteś ostrożny, że mi się mało, nader mało — prawie można rzecz nieznanemu, wcale nie zwierzasz, czyni to panu zaszczyt. Na świecie, z ludźmi, nigdy dosyć ostrożnym być nie można.
Ale należy zaraz objąć położenie i osądzić. Ja te panny kocham, ja im dobrze życzę, jak skoro hrabianka Iza uczyniła postanowienie, leży mi na sercu, staremu, wiernemu słudze, by jej dopomódz, ułatwić. Nie tajno panu, jak tu pokrzyżowane są okoliczności, stosunki, jak ja szczególniej ostrożnym być muszę, a pan także.
Otóż bez namysłu, kochany panie, ja panu ofiaruję pomoc moją, a ręczę, że jej lekceważyć nie należy.
Walek spojrzał bystro.
— Powoduje mnie do tego, wywnętrzał się zawsze klinowato Mamert, — najprzód przywiązanie do tych, nieszczęśliwych istot, potem... potem...
— Pan wie — dodał, że ja rządzę ich majątkami?
Luziński potrząsł głową.
— Ja nic nie wiem, mruknął.
— Otóż ja panu to oznajmuję, tak, rządzę majątkiem hrabianek. Naturalnie, do najuczciwszego z ludzi można sobie najdziksze zrobić pretensye, idzie mi oto, abym w sumieniu będąc czysty, mógł też być o przyszłość moją spokojnym. Rozumie pan, w ten majątek się wiele włożyło, są naturalnie rachunki to, owo.
Jeźli ja panu ofiaruję pomoc moją, nawzajem mogę rachować na to, że pewną wdzięczność pozyskam.
Ostatni wyraz wymówiony był z pewnym naciskiem, ale Mamert miał do czynienia z człowiekiem tak niepraktycznym, nic dorozumieć się nieumiejącym, iż spojrzawszy mu w oczy, postrzegł, że plan cały i efekt wyrazu został chybiony.