Strona:PL JI Kraszewski Dzieci wieku.djvu/261

Ta strona została skorygowana.

ujrzałem jakąś obcą postać, o tej godzinie podejrzaną i to mnie, przyznaję się, zaciekawiło, zaniepokoiło, aż musiałem wejść.
Iza się zarumieniła nadzwyczajnie, chustką, pod pozorem lekkiego kaszlu, zakryła usta, spuściła oczy.
Mamert się uśmiechnął bardzo ojcowsko, łagodnie, z wyrazem współczucia serdecznego, który nie uszedł ukradkowego wejrzenia Izy.
— Spotkałeś pan kogo? spytała.
— Złapałem, mogę powiedzieć — odezwał się Mamert, bom go jak wilka w kniei osaczył u furtki, a przez płot zmykać nie mógł.
— Któż to był?
— E! to był sobie włóczęga! rzekł, śmiejąc się i mrużąc oczy rządca, pani go pewnie i nie zna.
— Ale któż przecie — i co tu robił? niespokojnie poczęła Iza.
Mamert obejrzał się bacznie i szepnął:
— Czy ja mogę wiedzieć po co on tu przychodził?! A panna Manetka! może to ona go ściągnęła? Może kto inny, to pewna, że kobieca sprawka, bo chłopiec młody. Ja go znam z miasta, wychowaniec doktora Myliusa.
Spojrzeli sobie w oczy, rządca spytał.
— Hrabianka go nie zna?
Izy brwi się zmarszczyły, miała we krwi pański animusz (jak to dawniej nazywano) nieco ją oburzyło, że ktoś sobie mógł pozwolić z niej żartować, a z mowy domyślała się, że Mamert ich wyszpiegował.
— Znam go! odparła śmiało.
— A a a! pani go zna! przepraszam, zawołał kłaniając się rządca, pani go zna. Może hrabianka go i teraz widziała?
— Widziałam go, ani się tego zapieram, śmiało zawołała Iza. Panie Klaudzyński, chcesz być moim przyjacielem, czy należeć do ciemiężców — mów otwarcie — mów.
Mamert uczuł się szczęśliwym, jakby go kto na