sto koni wsadził — wszystkie nici i sznurki same mu się w ręce cisnęły.
— A! hrabianko! zawołał z wymówką niby boleści pełną — godziż się mnie takie zadawać pytanie? mnie! staremu słudze waszemu, nad którego pewnie nikt goręcej szczęścia ich nie pragnie?
Iza pszyskoczyła, a oglądając się i kładnąc palec na ustach:
— Słuchaj Klaudzyński — rzekła tonem pańskim, dopomóż do oswobodzenia mnie, a żałować tego nie będziesz.
— Ani miejsce, ani pora mówić o tem, szepnął Mamert, pani wie, że tu u nas wszyscy podejrzani, kto wam dobrze życzy — powiem pani tylko tyle, że rzecz cała się robi, ale niech pani namawia hrabiankę Emmę, aby na barona Helmolda łaskawszem rzuciła okiem. To się inaczej nie może wykonać tylko razem, rozumie mnie pani, a nadewszystko ostrożnie. Mogą mi hrabianki zaufać.
— Ja ci jeszcze raz powtarzam, nie pożałujesz tego, Klaudzyński, daję ci słowo na to. Wiesz wszystko, rób ci co twoje sumienie i przywiązanie do nas podyktuje. Ja pomówię z Emmą.
— Idź pani! wracaj! na miłość Boga, już po ogrodzie chodzić zaczynają. Dosyć kwadransa rozmowy, żeby o tem hrabinie donieśli, nie trzeba budzić podejrzeń, na miłość Boga, — to wszystko utrudni! owszem, zbliżyć się do nich, nic nie okazywać, cicho! cicho!
Klaudzyński skłonił się szybko, rzucił oczyma do koła i krokiem umiejętnie obrachowanym, usunął się w gąszcze. Iza stała chwilę zadumana, czoło się jej rozjaśniło jakby tryumfem jakimś, spojrzała w niebo wesoło i młodszym, żywszym krokiem, pobiegła do swoich pokojów.
Strona:PL JI Kraszewski Dzieci wieku.djvu/262
Ta strona została skorygowana.