W saloniku panien właśnie ranny robiono porządek, słudzy pootwierawszy okna, pościągawszy dywany, opylali, zamiatali, czyścili — Emmy nie było. Iza z niespokojnością gorączkową pobiegła jej szukać i znalazła siedzącą w swoim pokoju, na ziemi, z głową w dłoniach, z oczyma zapłakanemi.
Na szelest sukni siostry, Emma powoli podniosła oczy i spostrzegłszy niezwyczajnie ożywioną twarz Izy, zdziwiła się.
— Co ci jest? spytała.
— Mnie nic — a tobie?
— Ale ty cała promieniejesz?
— Nie — nie, byłam w ogrodzie, latałam, a ty?
— Byłam u ojca, płakałam, odparła Emma cicho i rozpłakała się znów.
Izie poruszyło się serce na widok tej boleści i przyklękła przed siostrą.
— Moja ty droga — rzekła — i ja też ojca kocham — ale, niestety, my mu nie pomożemy naszem współczuciem i łzami.
— A! straszne! okropne to życie nasze, poczęła mówić Emma, ten ojciec, ta macocha, ten brat przybrany, dwór i niewola! Człowiek dźwiga brzemię, które mu los na ramiona wrzucił, w końcu złamany pada, bezsilny. W sercu taka boleść i tęsknota, w duszy takie przepaście ciemne. Chwilami pytam sama siebie, na co mnie Bóg stworzył, jeźli mi nic oprócz męczarni nie przeznaczył? Noc, noc i ani promyka nadziei.