Strona:PL JI Kraszewski Dzieci wieku.djvu/268

Ta strona została skorygowana.

wne natchnienia, które z rosą poranną spada, ale wyglądasz, jakbyś zamiast niego wilka gdzie spotkał.
— Jakże wyglądam? nierozumiem — odezwał się Walek.
— Przestraszony, zmęczony, z trochą gorączki.
— Po prostu się zmęczyłem, i nic więcej.
Bogunio obejrzał go od stóp do głów.
— Jest kto u ciebie? zapytał Walek.
— Ale u mnie zawsze któś jest, ktoś był lub jest oczekiwany — zaśmiał się gospodarz. Myślę, że ten baron galicyjski wczorajszy, któremu się w Turowie znudzi, pewnie tu dziś będzie. Szepnąłem mu na ucho żeby u mnie odpoczął, w Turowie można Bogu ducha oddać z don Luisem, panem Brunonem, hrabiną i uroczą Manetką, a no — i z dwoma nawet staremi kuzynkami.
Walek za ten przymiotnik niegrzeczny, spojrzał na Bogunia.
— Jakto, staremi? powtórzył.
— No — młode nie są — odparł gospodarz, ale dojrzałe i dobrze dojrzałe, starsza nawet, zdaje się zaczyna więdnąć. Biedne panniska, dawno by to za mąż poszło, bo są majętne, dobrze wychowane i pięknego imienia, ale je tam dobrze pilnują.
Walek spojrzał na Bogunia szydersko. Mimo przestrogi Mamerta, zapomniał był zdjąć z palca pierścionka; pierścionek był charakterystyczny, Bogunio rzucił nań okiem, podniosły mu się brwi, usta skrzywiły, osłupiał na chwilę, a potem śmiechem parsknął.
— Jak Boga kocham, zawołał! jak Boga kocham! to mówiąc, ręce załamał i dodał żywo — a niechże cię trzysta...
Walek nierozumiał o co chodziło, ale strasznie będąc uraźliwy, nasrożył się.
— Cóż to znaczy?
— Znaczy, że kiedy kto od starej panny dostanie stary pierścionek, który wszyscy na sto mil dokoła znają, to go powinien sobie na ładnym sznureczku