cowanem. Jestem niezależny, narazić się nikomu nie obawiam. Konie mam doskonałe, broń na wypadek wyborną. Słowem, powinniście mnie panowie szanować, bo węzeł strategiczny pozycyi w moich rękach.
— Cyt! cyt! rzekł baron, nie tu miejsce spisywać traktat, rozejdźmy się, oto już ktoś idzie.
W istocie szedł ktoś i bardzo zawadzający nawet w tej chwili. Bogunio poznał po nader wykwintnej rannej toalecie i szkiełku w oku, pana Rogera Skalskiego, który przybywał w odwiedziny, bo któż do Bożej Wólki nie przyjeżdżał?!
Baron raczej przeczuł niżeli się domyślił, iż przyjazd ten nie był bez celu i szybko począł porównywać fizyognomią pejzażu z galicyjskiemi prowincyami.
— Lasy i u nas miejscami są bardzo piękne, wschodnia Galicya szczególniej obfituje w puszcze, a Karpat naszych nie macie panowie. W Karpatach to polowanie!
Skalski się zbliżył. Bogunio otworzył ręce. Walek wyśliznął się bokiem.
— A! a! Rogera! kochanego! zkądże! jak? co? którędy do Bożej Wólki przybywasz? o najrzadszy z gości!
Skalski się witał.
— A! i baron tu!
Uśmiechnęli się do siebie zębami.
— Jadę właśnie z oględzin Paprotyna, który mój ojciec kupuje, to jest prawie już kupił. Wracałem blizko, pomyślałem sobie, wstąpię, co też nasz Bogunio porabia?
— Tyje! rzekł śmiejąc się gospodarz — zły znak — łysieć i tyć są to dwie ostateczności najboleśniejsze dla młodzieńca, który jeszcze nie zatrzasnął za sobą furtki małżeńskiej. A tu, patrz Rogerku! brzuch rośnie a włosy niechcą, łysina jak patyna. Więc papa kupił Paprotyn?
— Prawie skończono.
Strona:PL JI Kraszewski Dzieci wieku.djvu/274
Ta strona została skorygowana.