— Hm! pałac śliczny, ale gleba żytnia i owsiana, piachy.
— Co to gleba! przerwał Roger, przesąd! proszę zobaczyć w Niemczech jak rodzi na wydmach! A od czegóż guano peruwiańskie, gospodarstwo poprawne?
Bogunio ruszył ramionami.
— Ja się zresztą nie bardzo na tem i znam, rzekł, główna rzecz, czy jesteś na czczo? i czy ci czem służyć mogę.
— Czem łaska? rzekł Roger i zwrócił się do barona.
— Prawda, że nasze strony się wam podobać muszą? Sąsiedztwo miłe, ludzi pełno, towarzystwo najlepsze.
Baron potakująco się skłonił.
— Nie dziwuję się, żeś pan tu, panie baronie, aż z Galicyi zawędrował, to kąt jakiego trudno gdzieindziej znaleźć.
Mówił, baron był milczący. Gniewało go to szpiegowanie, czuł nieprzyjaciela w Skalskim, ale potrzeba było udawać zupełną obojętność — tembardziej, że Skalski mu się ze swemi projektami wypaplał, a on postanowił taić.
Nie uszło oka Rogera, że Luziński rozmawiał z gospodarzem i baronem poufale i że widząc go nadchodzącego, wysunął się.
Pomiędzy Luzińskim a panem Rogerem, stosunek był więcej niż chłodny, skrycie nieprzyjazny. Oba udawali, że się nie widzą, nie znają. Walek niecierpiał aptekarczyka, Skalski ze wzgardą patrzał na podrzutka — jak go nazywał.
— Ten Bogunio, szepnął, ma talent zawsze zbierać najróżnorodniejsze towarzystwo, wszakże nawet zdaje mi się, żem tu Luzińskiego widział?
— Przecie to mój szkolny towarzysz! rzekł gospodarz marszcząc się, a z kim ja żyć mogę, dalipan mój Rogerze, ten i dla ciebie dobry.
— No, nie gniewaj że się — co znowu — śmiejąc
Strona:PL JI Kraszewski Dzieci wieku.djvu/275
Ta strona została skorygowana.