się, przymuszonym śmiechem zawołał Salski, pozwolisz na to, że nie jestem obowiązany kochać wszystkich twoich szkolnych kolegów.
— Ale cóż ci winien Luziński? zapytał Bogunio.
— Ja go prawie nie znam, pogardliwie odparł Skalski — to jest, znam, nie znam, ignoruję — ale to człowiek nie naszego towarzystwa?
Bogunio był czasem diable złośliwy.
— Proszęż cię Skalski, co ty nazywasz naszem towarzystwem? Ja jestem Turowski z Bożej Wólki, ty Skalski...
— Z Paprotyna, przerwał Roger.
— No — tymczasem z apteki — rzekł śmiało gospodarz, a on Luziński z...
— Diabli wiedzą zkąd! przerwał Roger, boć przecie to jakiś podrzutek...
— Co tylko dowodzić może, iż go też rodzi hrabina, księżna lub co podobnego...
— Albo żebraczka.
— Diableś mi zarystokratyczniał sprzedawszy aptekę! rozśmiał się Turowski.
— Cóż ty mi apteką w oczy kolesz, ofuknął Skalski, jak gdyby to co ujmowało szlachectwu, że ojciec administrował.
— Ale nie ujmuję! nie! rzekł Bogunio, tylko znów nie widzę coby Luzińskiemu szkodziło, że jego ojciec nie był nawet aptekarzem.
Skalski szarpnął rękawiczki z gniewu.
— Cher Boguslas, odezwał się — decidement, vous de venez mauvais genre.
— Roger, vous en êtes un autre! rozśmiał się, obracając w trywialny żart szorstką rozmowę gospodarz.
A że nie lubił kwaśnych min u gości, począł ściskać Skalskiego, śmiać się i potrafił go w końcu udobruchać.
Rzucił go potem na łup baronowi, pod pozorem pilnego zatrudnienia i wymknął się ku dworowi, około którego słychać było wrzawę codzienną.
Strona:PL JI Kraszewski Dzieci wieku.djvu/276
Ta strona została skorygowana.