Strona:PL JI Kraszewski Dzieci wieku.djvu/281

Ta strona została skorygowana.

dodać należy, iż nieopatrzny Luziński, który był chwilowo pierścień dany mu przez hrabiankę Izę schował, zaraz po wyjeździe z Bożej Wólki, włożył go znowu na palec, a że niezawsze miał zwyczaj nosić rękawiczki, oko Waltera padło na jego rękę i dostrzegło przybysza. Stary miał tę niesłychaną pamięć ludzi, dla których w człowieku nic nie ma obojętnego, którzy go badają i pomną potem najmniejszy szczegół ubrania, mogący malować charakter. Na opalonej ręce Walka, pierścień w istocie wydawał się jak pożyczony.
Doktór wzrok w niego wlepił, zbladł, usta mu się ścięły, oko zaogniło i natychmiast znów przygasło.
— Czy wyszedłeś pan na przechadzkę? — zapytał go chłodno.
— Szedłem do pana.
— Chodźmy więc do mnie.
Szli obok siebie milczący. Doktór był głębiej zamyślony niż przed chwilą i dziwnie osmucony.
— Cóż? bawiliście się panowie na wsi? — zapytał.
— Trochę, ale mnie wrzawa nie jest miłą, wróciłem.
— W Bożej Wólce więc wrzawliwo?
— Znaną jest z tego.
— To podobno niedaleko od Turowa? — zapytał doktór wlepiając w niego oczy...
— Graniczy z Turowem...
— Tak! tak! przypominam sobie, mówił Walter, objeżdżałem tę okolicę, pod bokiem. Widział pan kogo z Turowa?
Walek nie chciał kłamać, a niemyślał się przyznać, potrząsł głową milczący.
— Dziwnych to ja się tu rzeczy nasłuchałem o tym Turowie i od Myliusa i od innych, mówił Walter, osobliwsza rodzina, nieszczęśliwa rodzina.
— O! to prawda! — szepnął Luziński.
— Są, są takie fatalizmy na domy i rody, ciągnął dalej doktór, z pokolenia w pokolenie przechodzi spadek nieszczęść, grzechów, błędów, aż na ostatek kataklyzm przyjdzie i do reszty zdruzgocze ruinę.
— Sądzę, że co do Turowskich odparł Luziński,