— Prawa nie mam żadnego, spokojnie rzekł Walter.
— Pan nieznasz osób, odgadujesz charaktery fałszywie, a nie rozumiem nawet powodów, dla których chcesz odebrać biednemu człowiekowi nastręczające się środki do podźwignięcia.
— Bo to są środki złe, fałszywe, omylne, odezwał się doktór, bo jeźli masz talent, dźwignąć się powinieneś o sile własnej, a nie zaprzedawać dla grosza.
Luziński gniewny ruszał ramionami pogardliwie.
— Proszę pana, zawołał, dajmy pokój tej rozmowie, niewchodzę w powody. Mówisz pan, że znałeś ojca mojego, a dziecku chcesz zamknąć wrota do szczęścia.
Walter powstał i uderzył rękami, załamując je z nadzwyczajną gwałtownością.
— Patrz, zawołał, na ten siwy włos, na spaloną twarz, zorane czoło, na wygasłe oczy, żyłem długo i mam prawo uczyć życia drugich. Ty to nazywasz szczęściem, co jest przepaścią. Jakie szczęście? Ta kobieta nie kocha cię, ty jej nie kochasz, robicie kontrakt świętokradzki i chcecie w nim znaleźć szczęście? Czy pan wiesz co to jest ożenienie ubogiego człowieka z taką wielką panią, której dziesięć pokoleń antenatów siędą na twej piersi? Czy znasz upokorzenia jakie cię czekają, rolę którą bierzesz? śmiech i szyderstwo, z jakiemi cię zaprzedańca wskazywać będą palcami? wiesz ty, że dziś użyty do wydobycia z nieszczęsnego położenia, jutro możesz być rzucony na śmiecie, jakeś zasłużył?
Luziński stał zburzony mocno, ale nieprzekonany wcale.
— Wszystko to deklamacye starego człowieka, któremu na świecie było niedobrze, który się zawiódł na ludziach i drugim by smak życia pragnął odebrać. Daj mi pan pokój! Najprzód nieprzyznaję się do faktu, a gdyby w istocie coś podobnego się gotowało, wiem z kim i z czem będę mieć do czynienia.
— Właśnie, przerwał Walter, łudzisz się tem, iż ci
Strona:PL JI Kraszewski Dzieci wieku.djvu/285
Ta strona została skorygowana.