Gdy wielki kataklyzm jaki przygotowuje się na ziemi, instynkt wszystkich stworzeń, których on życiu zagraża, czyni je niespokojnemi. Jeszcze niebo jest wypogodzone, wody wygładzone, powietrze łagodne, żadnej chmurki na horyzoncie, a już ptastwo lata niespokojne, zwierzęta się chowają, stada dzikich stworzeń biegną same niewiedząc dokąd, duch śmierci i zagłady niewidzialny, wionął po nad niemi. Coś podobnego na bardzo drobną skalę działo się w Turowie, gdzie wszystko szło najzwyczajniejszym trybem, nic nie zwiastowało gwałtownych przemian, a przecież hrabina, du Val, Manetka, don Luis, chodzili wszyscy jak powarzeni, coś przeczuwali, śnili o czemś, czegoś się lękali. Widmem, które ich z uśpienia zbudziło, był niezaprzeczenie baron Helmold, który choć doskonale grę swoją maskował, wszystkim był jednak podejrzany. Nie można mu było zarzucić, żeby się starał widocznie o którą z hrabianek, lub gwałtownie do nich cisnął, owszem, zdawał się więcej zajmować żywą Manetką. Hrabina niezmiernie by temu była rada, gdyby na seryo uwierzyła — ale znowu Luis, chociaż go to obchodzić nie było powinno, widocznie wpadał w zły humor, gdy Francuzka zbyt poufale, naiwnie niby, zbliżała się do barona Helmolda. Du Val chodził zamyślony lub znudzony. Pomimo, że Luis dość nawet jasno, i zrozumiale pozbyć się starał z domu barona, gość udawał, iż się tego nie domyśla. Na wsi odwiedziny dłuższe są we zwyczajach, urozmaicały je wycieczki do Bożej Wólki. Z całego dworu, młode hra-