— Tak, oszalałam, oszalałam.
Pobiegła do kątka, siadła na kanapie i zaczęła płakać.
Luis się zmięszał.
Hrabina pogroziła mu.
— Jeszcze mi tego brakło! szepnęła sama do siebie — ale prawdę rzekłszy winnam też temu.
Luis, proszę, byś się wcale nie mięszał do kuzynki i raz na zawsze zostawił ją w pokoju.
Syn skłonił się posłusznie.
— Barona proszę dziś wyprawić! dodała matka.
— Bardzobym był wdzięczen mamie, lub du Valowi żeby mi do tego dopomogli, odezwał się Luis, ja nie potrafię.
— Ale dziecko jesteś — krzyknęła hrabina, powiedz, że potrzebujesz wyjechać z domu za interesem, uściż bez ciebie tu nie zostanie...
— Będę posłusznym, ale jeźli zechce na mój powrót czekać w Bożej Wólce, poprzyjaźniwszy się z Boguniem, cóż ja na to powiedzieć mogę? Wiadomo mamie, że ztamtąd, czy do której z panien, czy do Manetki, jeźli się zechce podkradać, nic łatwiejszego.
— Niech pan zapomnieć raczy o mnie, przerwała gniewnie Manetka, lub... lub...
— Lub co? spytał wzgardliwie Luis.
— Lub Manetka może tu cóś powiedzieć, co dla hrabiego nie będzie wcale przyjemnem.
Hrabina odwróciła się ku niej, ale ta zakrywszy twarz, płakała znowu.
Hrabiątko było tak zmięszane, iż oka matki to nie uszło.
Du Val przez cały ciąg rozmowy siedział milczący. W ogóle on wielomównością nie grzeszył i był raczej władzą wykonawczą, niż doradczą, w Turowie.
Brunonie, kuzynie Brunonie, odezwała się, zwracając ku niemu hrabina, odezwij że się choć słowem, proszę cię.
Du Val puścił kłąb dymu. — Ale cóż ja tu u licha
Strona:PL JI Kraszewski Dzieci wieku.djvu/292
Ta strona została skorygowana.