Strona:PL JI Kraszewski Dzieci wieku.djvu/295

Ta strona została skorygowana.

Hrabina spojrzała nań i zdawało się, że myśl ta, już dla niej nie nowa, darmo rzuconą nie została, ale w tej chwili potrzebowała jeszcze, wybierającemu się wychodzić synowi, powiedzieć dwa słowa; wyprowadziła go z sobą do drugiego pokoju.
— Luis, rzekła po cichu, muszę cię jeszcze raz przestrzedz, prosić! dajże pokój Manetce! Byłabym ślepą, gdybym niewidziała, że za nią latasz. Ona jest blizką, jest bardzo blizką krewną twoją.
Luis spojrzał na matkę.
— Kuzynką? spytał.
— No, tak — kuzynką — odparła hrabina, mimowoli zarumieniona, dosyć, że blizką i że nie zniosę...
— Ale proszę mamy, zimno odezwał się Luis, przecie mama wiedziała, że ja jestem młody, że ona ładna i że zbliżając nas...
— Niespodziewałam się byś był bezwstydny i zepsuty — groźno zawołała matka.
Mais je suis de monâge, rzekł spokojnie Luis, a zresztą, ona sama trochę winna.
— Zmusisz mnie, że ją odeślę.
— I — to już będzie zapóźno! odezwał się z najzimniejszą krwią młody hrabia — zrobi mi to przykrość, a nie zaradzi nic.
— Jakto! rzucając się gwałtownie ku niemu i łamiąc ręce z gniewem, wybuchnęła hrabina — jakto! śmiałeś, pod moim dachem?... A! ja nieszczęśliwa:
I padła na krzesło, zanosząc się od płaczu. Luis stał bardzo chłodny i gotów od razu burzę przetrzymać.
— Ale cóż się znów tak strasznego stało! rzekł, ruszając ramionami, nie mogę się przed mamą spowiadać ze wszystkiego, tylko ręczę, że niewiele temu winienem, a Manetka bardzo dobrze wiedziała co czyniła.
Matka siedziała wciąż, zakrywszy sobie oczy, czego Luis nie mógł zrozumieć, jakiś gwałtowny smutek, rozpacz ją ogarnęły, a przecież ust otworzyć nie mogła, nie rzekła słowa, wskazała synowi drzwi. Luis powoli wyszedł.