Strona:PL JI Kraszewski Dzieci wieku.djvu/303

Ta strona została skorygowana.

Emma uśmiechnęła się, patrząc nań prawie z politowaniem.
— Panie baronie, my nie tym językiem mówić do siebie powinniśmy, nie łudźmy się. Bądźmy sobie dobrymi przyjaciołmi, ale czem innem, niestety, trudno! ja nie jestem szesnastoletnią dzieweczką romansową, ani pan akademikiem...
Baron się nieco zmięszał.
— Ale pani...
— Ale panie baronie, to wcale nie przeszkadza projektom dalszym, pan masz dla mnie trochę szacunku, ja dla was trochę wdzięczności, z tym zapasem można pójść razem w drogę życia! Ale nie teraz, nie. Wiesz co mnie wstrzymuje?...
Iza grała zapamiętale.
— A jeźli Bogu się podoba usunąć przeszkody, jeźli okoliczności tak się ułożą, że będziemy mogli hrabiego wziąć do siebie, czy rachować na swe słowo dozwolisz mi pani?
Emma spojrzała nań smutnemi oczyma.
— Dotrzymam słowa, gdy go dam, rzekła — ale jedno pytanie?
Zawahała się nieco.
— Jeźli Bóg tak zrządzi by ojciec był z nami — będziesz mu synem, dziecięciem przywiązanem?
— Przysięgam, rzekł baron, na chwilę wzruszony.
— Wybaw mi ojca — jestem twoją! zawołała Emma, rumieniąc się i podając mu rękę. Baron właśnie schylił się ją całować, gdy straszliwy akord dał się słyszeć na fortepianie i ledwie miał czas odskoczyć ku Izie, gdy Luis wpadł do pokoju oczyma szukając winowajców. Emma układała bukiet w wazonie. Iza podniesione miała oczy na Helmolda. Podejrzenie spadło na nią, ale ona na groźne wejrzenie brata, odpowiedziała wyzywającym uśmiechem szyderskim.
Baron miał już kapelusz w ręku, pożegnał się i odjechał.
Ledwie się za nim drzwi zamknęły, gdy Iza rzuciła się na szyję siostrze.