Strona:PL JI Kraszewski Dzieci wieku.djvu/310

Ta strona została skorygowana.

rozglądając się, bo dzieci zawsze w nim strach obudzały, wiedział, że nigdy bezkarnie się z niemi zetknąć nie może. Patrzał na Rogera i Idalie, niemal przestraszony, nie pojmował czego się tak śmiać mogli, gdy matka płakała; chociaż zresztą rzecz była nie bez przykładną.
Skalski niechętnie rozpoczynał rozmowę sam na sam z dziećmi, wiedząc na pewno, że mu głowę zmyją. Wszedł, popatrzał zdumiony i milczał.
— Roger bardzo wesoły! rzekł cicho i skromnie.
— Ale bo ojciec nie wie o co chodzi! Idzia mamie burę daje, zachciało jej się szybki z okna, starego Waltera.
— Na co? starego Waltera? spytał ojciec.
— Chce za niego gwałtem iść za mąż.
Ojciec stanął jak osłupiały, sądził, że to żarty, ale Idalia w tej chwili poczęła:
— Cóż ojciec robi takie wielkie oczy? Czy to tak dziwne, czy co? No, tak jest, doskonała partya!
— Prawda, apteka! westchnął Skalski, bo mu zawsze żal było tych moździeży, w których ucierały się groszaki.
— O! ho! właśnie bym ja mu dała siedzieć w aptece! zawołała Idalia. Ojciec tak niedomyślny jak drudzy, a ja seryo chcę mieć Waltera.
Skalski ruszył ramionami.
— Należy go tylko ojcu właśnie do apteki ściągnąć, zmusić do bywania jak najczęściej, a już resztę biorę na siebie.
— Taki starzec, toż on starszy ode mnie, rzekł Skalski.
— Dosyć, że ja skazaną jestem na to, żebym się każdemu tłómaczyła — poczęła Idalia, a kiedy ja chcę z zasady mieć starego męża!
— To go sobie weź, a mnie daj pokój, rzekł Skalski, wzdychając — ja ani pomagać, ani przeszkadzać nie będę.
Matka i on spojrzeli na siebie.
— Otóż to są rodzice! mówiła Idzia obracając się