Ksiądz prałat Bobek chodził po swoim ogródku, wąchając kwiaty i przywiązując drżącemi rękami te które się pochyliły, gdy zdala ukazał się (było to dnia następnego) doktór Mylius. Prałat bardzo lubił doktora, a ten też mu sowicie przyjaźń jego oddawał. Byłto może jeden człowiek w świecie, przed którym Mylius gotów był się wyspowiadać do głębi duszy, nie idąc do konfessyonału.
— Patrz-że no doktorze, patrz, nic nie widzisz, zawołał ksiądz Bobek wskazując na grzędę, takich lilij za naszych młodych czasów nie było! Znaliśmy tę przeczystą białą, którąśmy kładli w dłonie białym jak ona aniołom. Co za śliczność ta nowa, ale jak wszystko co wiek przynosi z charakterem jego zgodne. Lilia to, na pozór taż sama, ale na jej kielichu jakby krople krwi różowe. Jest-to ziemska lilia, łzami krwawemi skropiona.
— I piękna rzekł doktór, bardzo piękna
— Bo wszystko co Bóg stworzył piękne, zawołał starzec, podnosząc ręce do góry. Jest-li twór Boży coby nie miał wdzięku? Czasem my go nie widzimy, lub strach nam dojrzeć nie daje, ale cudami otoczeni jesteśmy.