— Tak, prawda, ojcze kochany, cuda są na licu kwiatów i cuda w ich budowie aż do ostatniej niedostrzeżonej komórki, w której pływa szmaragdowa życia kropelka, co za niezliczone piękności! Nóż anatomisty, we wstrętliwych cielesnej budowy splotach jeszcze Boże cuda odkrywa.
— I są ludzie, którym świat wydaje się brzydki i nudny! zawołał ksiądz.
— Ojcze! ci ludzie są nieszczęśliwi.
— Bo sami winni! winni! winni! mówił siwowłosy starzec, bo pragną niebios na ziemi, a to tylko plac próby i przedśpiew do chórów anielskich.
— Ale czasem ten przedśpiew, zawołał Mylius — brzmi dziko.
Westchnął.
Staruszek ujął go za rękę i popatrzał mu w oczy.
— Co tobie Mylius? tyś zwykle rozumny, a dziś mi wydajesz się jakbyś równowagę stracił i chwiał się i narzekać chciał. Co ci jest?
— A! mój ojcze dobry, jest mi, z czego się wyspowiadać trudno. Życie mi cięży.
— O! toś chory na duchu.
— Tak, chory jestem na duchu, odparł Mylius. Posłuchajcie-no mnie proszę. Byłem w zgodzie z sobą i szczęśliwy dosyć, dopóki miałem jakiś cel w życiu; tym, dla mnie, był ten niedobry chłopiec.
— Któregoś ty popsuł.
— Być może — ale się z nim rozstać przyszło, świat stał się pustką, życie mnie dusi, dusi.
— Odpędź-że krzyżem szatana.
Mylius westchnął.
— Prawdziwie, dodał — sprawa to chyba czarnego ducha, dostałem nieugaszonego pragnienia życia, czegoś nieokreślonego, rodziny, serca, kochania, sam niewiem. Ojcze! poradź mi, bo zrobię na starość głupstwo.
Ksiądz Bobek podniósł oczy na przyjaciela, popatrzał nań i przeżegnał go.
Strona:PL JI Kraszewski Dzieci wieku.djvu/330
Ta strona została skorygowana.