Strona:PL JI Kraszewski Dzieci wieku.djvu/335

Ta strona została skorygowana.

ci się knuje jaka cukrowa kolacya i piramida. Bywaj zdrów.
Zawiedziony cukiernik, mimo to, odprowadził doktora w ganek, salutując białą szlafmycą.
Ale zaledwie pośpieszniej idący Mylius postąpił nieco dalej, usłyszał przed sobą znany głos kupca, Mordka Szpetnego.
— Przepraszam pana konsyliarza, ale u mojej żony jest febra od dziesięć dni, jemu zamawiali, a nie można odpędzić, gdyby pan konsyliarz raczył...
Skłonił się.
— Dziesięć dni! zawołał Mylius i dajecie febrę babom zamawiać, nie radząc się lekarza?
— Proszę pana konsyliarza, febra to jest taka choroba, czasem bez lekarstwa idzie precz, a czasem...
— Chorego prowadzi na cmentarz.
Doktór wszedł do pani Mordkowej. Szpetny już rozpoczynał także rozmowę osnutą w ten sposób, żeby z doktora coś dobyć, gdy oko lekarza padło wypadkiem na ulicę, zapisał spiesznie chininę, urwał rozpoczęte badanie i wybiegł.
Przodem szła właśnie, ze swoją teczką pod pachą, panna Apolonia, na lekcye, z cygaretką w ustach. Mylius obejrzał się i tak obrachował z krokami, że ją bardzo wprędce napędził. Ale gdy już miał dać: dzień dobry, porwał go jakiś strach, niepewność i zwolnił kroku. Panienka obejrzała się szczęściem i uśmiechnęła, stanęła nieco aby się zrównać z Myliusem, co on za najwyższe szczęście uważał i sama go zaczepiła.
— Jak się pan ma?
— Czy możesz pani doktora pytać jak się ma! ba! musi się mieć dobrze, ażeby drugich trzymać. A pani?
— Ja nie mam czasu chorować, odpowiedziała panna. Gdybym na dwa tygodnie tylko zapadła, lekcye bym straciła i chyba by mnie wzięły siostry miłosierdzia.
Doktór zbliżył się.
— Jakto? spytał, czyż przy takiej pracy ciężkiej, wytrwałej, życiu oszczędnem, skromności ubrania, nic