Strona:PL JI Kraszewski Dzieci wieku.djvu/337

Ta strona została skorygowana.

Panna Apolonia stanęła, zmięszała się, ale położyła rękę na szerokiej dłoni doktora i wprędce odzyskując panowanie nad sobą — odezwała się:
— Na co pan to mówisz? nie wyprę się, miły mi ten człowiek, ale on właśnie należy do ludzi, którychbym rękę odepchnęła, bo by była ofiarą. On ubogi, ja uboga, on zamyka serce, ja memu bić nie pozwalam, bo oboje nie mamy przyszłości. Dodaj pan, że ja... ja mam rodzinę ubogą, którą wspierać muszę pracą, on także, a więc, choć staję przed dworkiem, nie wnijdzie tam nawet westchnienie moje.
Przed tobą, doktorze, dodała — jestem szczerą, znam twą szlachetną duszę, o zło mnie nie posądzisz boś sam dobry.
Na cóż bym się zapierać miała przyjaźni, współczucia dla takiego człowieka jak Szurma. Alem ja już nie dziecię, by marzyć.
Doktorowi łza zakręciła się w oku.
— Posłuchaj mnie pani, rzekł, powiem ci to, czegobym nie powinien mówić, ale sumienie każe.
Uderza mnie w bardzo rozsądnem i bardzo szlachetnem oświadczeniu pani, jedno, cecha wieku! Dawniej miłość wierzyła w Opatrzność, kochano się tak, że choć by głowy jutro nie było gdzie złożyć, łączyło się ludzi dwoje, wierząc w to, że uczucie dokazuje cudów i że Bóg łaskaw na poczciwe dzieci. Dziś nawet miłość poczciwa, zacna jak wasza — zaczyna od rachuby i zrzeka się szczęścia z obawy o chleb.
Pani tego wyrzutu nie robię, ale on...
— Jesteśmy rozumniejsi, rzekła, to pewna, ostrożniejsi, chłodniejsi, ale posłuchaj mnie jeszcze i nie obwiniaj szlachetnego człowieka. On, jak ja, ma rodzinę, ma stare siwe głowy, którym nie chce dać spocząć na szpitalnej poduszce, rachuje, ale nie dla siebie, rachuje dla nich, a przed taką rachubą należy skłonić głowę.
Doktór schylił w milczeniu głowę w istocie.
— Biedne istoty! rzekł — biedne istoty, nie wiesz