Strona:PL JI Kraszewski Dzieci wieku.djvu/338

Ta strona została skorygowana.

pani, jak mnie wasz los obchodzi. Właśnie idę do Szurmy.
Był tak wzruszony, że mówić nie mógł, schwycił jej rękę, ucałował i odszedł żywo, jakby uciekał.
Obawiał się samego siebie, wleciał do dworku inżyniera, uderzywszy się silnie o uszak głową.
Szurma siedział nad robotą z twarzą wypogodzoną, z czołem jasnem, wstał na widok niespodziewanego gościa i podał mu obie ręce.
W tej chwili jak cień pod oknem przesunęła się Apolonia, wejrzenia ich się spotkały. Szurma drgnął niepostrzeżenie.
— Siadaj, kochany doktorze.
— Nie — nie, lękam się zabierać ci czasu — dwa słowa.
Począł się namyślać, w istocie dopiero plan jakiś osnuwał i z okiem wyjaśnionem rzekł po chwili:
— Przyszedłem was prosić o robotę.
— O robotę? jaką? zapytał Szurma.
— Oto potrzeba mi do moich sprawozdań medycznych, doskonałej (zająknął się) mappy topograficznej powiatu, że wszelkiemi możliwemi szczegółami, czy to rzecz trudna?
— I trudna i kosztowna, jeśli to ma być rzeczywiście dobra karta topograficzna. Nie mamy podobnej gotowej, są częściowe pomiary, na różną skalę, te należałoby zjednoczyć, dopełnić, robota ogromna, jak mówiłem kosztowna.
— Kosztowna? ale cóżby to mogło kosztować?
— Tu trudno nawet przybliżenie oznaczyć — zawołał Szurma, zawsze rzecz i długa i nie łatwa i oszczędnie robiąc, może wymagać tysięcy.
— Tysięcy? ile?
— No, pięć, może do dziesięciu tysięcy.
— Liczmy piętnaście, rzekł doktór, nawet dwadzieścia.
— Ale — przerwał Szurma, któż by na to chciał łożyć?
Doktór trochę się zakłopotał. — To rzecz po czę-