Po kilku dniach spędzonych w miasteczku, na leżeniu i rozmyślaniu, przechadzkach, rozmowach, a nawet próbach, czy poetyczna wena nie popłynie, Walek szpiegowany napróżno przez zawsze cierpiącą na fluksyę panią Pauze, jednego białego dnia zniknął.
Dziewczynka z chaty owej nad groblą około młyna, która go znała z widzenia, spostrzegła, że się wysunął za miasto. W istocie wyszedł dla niepoznaki pieszo, w karczmie na trakcie najął wcale niepocieszną furkę i zbliżywszy się do Bożej Wólki, furmana odprawił, gdyż miłość własna przyszłego wielkiego człowieka, niedozwalała mu na sianem wysłanym wozie zajechać przed dwór zawsze pełen gości, wolał z poetyczną fantazyą przyjść niby pieszo.
Najosobliwszym trafem, na ten raz u pana Bogusława nie znalazł prawie gości i mało co rezydentów, gdyż główny korpus tej armii na kilkodniowe wyruszył polowanie. Bogunio został sam i pracował, (jak mu się zdawało), nad poematem swym Nero.
Nieszczęśliwe to było dzieło, które zawsze w chwilach natchnienia, któś przerywał, natchnienie potem nie wracało i zostawał papier biały, pełen najpiękniejszych nadziei, którym profani fajki zapalali. Tym razem Bogunio napisał był dwadzieścia pięć wierszy, obiecując sobie rymy niektóre później do nich dosztukować. Zmęczony był pracą, znudzony już samotnością i powitał towarzysza po Muzie z wielką uprzejmością.
— Wiesz, rzekł, jest tu baron, ale incognito, jak najściślejsze incognito, podobno nawet miał po ciebie