Strona:PL JI Kraszewski Dzieci wieku.djvu/344

Ta strona została skorygowana.

posyłać. W nocy przybędzie tu ktoś dla narady. Bardzo się dobrze stało, że przeczuciem wiedziony przybyłeś. Baron jest na górze, nie wychodzi nigdzie, rozmów się tam z nim.
Walek pośpieszył. Baron go przyjął zdziwiony, ale dosyć rad przybyciu.
— Miałem właśnie posyłać po pana.
— Czy jest co nowego? — spytał Luziński.
— Nie wiem, Mamert przyjdzie tu pieszo, gdy noc zapadnie, zdaje się, że coś ważnego być musi.
— Nic dobrego? — spytał Walek.
— Być może, iż co niepomyślnego, chociaż szczegółów nie wiem. To pewna, że ktoś, jakiś wpływ tajemny, niezrozumiały, szyki nam mięsza. Coś musiano donieść do Turowa, obudzić uwagę, bo Klaudzyński jest przestraszony.
— Ale któż? co?
— Nie wiem.
— Czy pan masz zupełną wiarę w panu Mamercie?
Baron ruszył głową.
— Powinienbym ją mieć.
— Czy nie lepiejby było zobaczyć się pannami i od nich samych coś się dowiedzieć?
— A! zapewne, zawołał baron, ale jak! uchowaj Boże podpatrzenia, zrodziłyby się ztąd nowe trudności.
— Ja idę, pomówię z gospodarzem.
Walek zbiegł szybko, gorączka i niecierpliwość osiągnięcia celu, dodawały mu odwagi, którą się zwykle nie odznaczał.
— Słuchaj Boguniu, szepnął gospodarzowi, wszak bywasz u krewnych w Turowie?
— O! bardzo rzadko!
— Nie masz uczciwego pretekstu dostać się tam na chwilę?
— No, poszukałbym, o co idzie?
— Idzie o to, abym ja w jakikolwiek sposób mógł pięć minut pomówić z hrabianką Izą.
Bogunio wąsa potargał.