— Przypuściwszy, rzekł, że tam dojadę, kwestya czy do Izy mnie dopuszczą i czy znajdę zręczność jej co powiedzieć. No! ale gdzieżbyś się widział?
— O! stara sztuka! — zawołał Walek, przebiorę się za chłopa i mogę podejść pod altanę, nikt tam pannom nie zabrania siedzieć.
— Ale jak Luis, albo du Val złapią! — zawołał Bogunio, będzie źle.
Walek trochę ostygł.
— Co tu począć?
— Czekaj, pojadę konno do Luisa, może mi się uda.
Bogunio był serdecznie poczciwy chłopiec, jął się zaraz wykonania, klasnął aby mu podano konia, a że w stajniach był daleko większy porządek niż we dworze, silny Tamar wyszedł w kwadrans okulbaczony. Bogunio był jeździec jakich mało, spiął go, puścił i znikł.
Do Turowa nawet na około jadąc, było niespełna pół godziny drogi, zwłaszcza na Tamarze, który biegał jak prawdziwy arab.
Luis siedział z cygarem w ganku smutny i poziewający, gdy mu się ukazał tuman kurzu, potem siwek i Bogunio.
Zmarszczyło się hrabiątko.
Kuzyn stanął przed gankiem na zasapanym koniu.
— Chciałem ci pokazać, rzekł, jak to biega, niezsiadam i wracam do Wólki.
Luis był grzeczny czasem.
— No, ale niechże się koń wysapie.
Bogunio poklepał go po pod grzywą.
— Są u ciebie goście? — spytał Luis.
— Nie, nie ma nikogo i ja za parę godzin wyjeżdżam na polowanie, ale będąc na grobli, dobiegłem tu powiedzieć ci dzień dobry.
Z okien pałacowego skrzydła, wypadkiem ukazała się twarz Izy, Bogunio się ukłonił grzecznie. Byłby podjechał, nie obudzając żadnego podejrzenia, ale
Strona:PL JI Kraszewski Dzieci wieku.djvu/345
Ta strona została skorygowana.