Strona:PL JI Kraszewski Dzieci wieku.djvu/346

Ta strona została skorygowana.

kląby kwiatów i baryerki niedozwolały przystępu do okien.
— Pokażę ci, zawołał po chwili namysłu, jak mój Tamar skacze!
To mówiąc, wypuścił konia ku skrzydłu, spiął, przesadził kląb jeden, trochę kwiatów nałamał, skoczył przez baryerę i znalazł się pod oknami kuzynek, które obie już wyglądały.
Luis trochę niespokojny i podejrzliwy, miał podbiedz tu pod pozorem pochwalenia konia i bliższego przypatrzenia mu się, gdy głos matki dał się słyszeć z górnego piętra pałacu. Luis musiał być posłusznym. Bogunio w chwili objął okiem cały dziedziniec, nie było nikogo, szepnął do Izy:
— Jutro rano, pod altaną, chłop chce pomówić z tobą.
I natychmiast głośno zaczął Tamara chwalić, śmiać się. Iza się zarumieniła, dopomogła mu nieco przymuszonym śmiechem; nareszcie on zoczywszy Luisa, poskoczył pożegnawszy ją, ku niemu.
— Jakto? nawet nie zsiadasz z konia? — zapytał Luis przypatrując się siwemu, co ci tak pilno, przyjechałeś jak po ogień?
— Muszę natychmiast ruszyć z domu, odpowiedział Bogunio, chciałem ci tylko pokazać Tamara i powiedzieć dzień dobry.
— I trochę kwiatków wyłamać! — rozśmiało się hrabiątko.
— Panny mi to przebaczą, ręczę.
— Pewnie, rzekł śmiejąc się Luis, jeźli im jaką dobrą przywiozłeś wiadomość.
Na te słowa wymówione szydersko, Bogunio się serdecznie rozśmiał.
— Pannom? wiadomość! o czem? zapytał nic nie okazując po sobie.
— A no, ja naturalnie o tem wiedzieć nie mogę, mówił Luis, może o jakich pretendentach, o których marzą, jak zwyczajnie stare panny.
— Byłbym złym do takiej sprawy pośrednikiem, od-