Strona:PL JI Kraszewski Dzieci wieku.djvu/347

Ta strona została skorygowana.

parł zimno Bogusław, bo nie ma niezręczniejszego nade mnie człowieka, do tego rodzaju interesów. Własnych nigdy poprowadzić nie umiałem.
— To nic nie dowodzi, cudze potrafisz najdoskonalej, za to ręczę, mówił Luis.
— No, do widzenia.
— Do widzenia!
Skłonili się grzecznie, a gdy wejrzenia się ich spotkały, żaden nie wyczytał w przeciwniku badanej tajemnicy. Poczciwy Bogunio zdawał się zupełnie spokojny, a don Luis miał minę, że żartował tylko i słówko na domysł rzucił:
Być to mogło i mogło też być przeciwnie!
Tamar puścił się w galop z jeźdzcem zamyślonym.
Ani baron, ani Luziński nie chcieli oczom wierzyć gdy powrócił.
— Jakto? nie byłeś w Turowie? — spytał Helmold.
— Owszem, jadę ztamtąd, odparł Bogunio, ale nie będę wam cedził przez zęby, że niedobrą przywożę wiadomość.
— No cóż takiego? co takiego? — zapytali oba.
— Pannie Izie miałem wprawdzie zręczność szepnąć, że jutro pod altaną będzie chłop, dla pomówienia z nią, ale ten niezdarny Luis, który się był na chwileczkę oddalił, rzucił mi bez ceremonii w ucho domysłem, iż musiałem przybyć w poselstwie do panien od ich konkurentów. Z tego wnoszę, że się już czegoś domyślają.
Dwaj panowie spojrzeli po sobie.
— Gdyby się domyślali, rzekł Walek, toby woleli nie mówić, a złapać.
— Ba! ba! wolą odstraszyć, niż robić awanturę, odpowiedział Bogunio. Ja ich znam, coś niedobrego być musi.
— Ale zkądże? jak? panny się zdradzić nie mogły! Któżby doniósł? kto był? kto na tę myśl naprowadził?
Trudno było odgadnąć, a nawet zgadywać, Bogunio mało co wiedział z tego co się w Turowie dzia-