w oknie du Vala, że Iza później nadeszła, że się mężnie zbliżył i ścigany przez Francuza uchodzić musiał.
Bogunio z tej całej przygody był nadzwyczaj szczęśliwy, ręce zacierał, śmiał się, krzyczał, śpiewał i dziękował nawet Luzińskiemu, że go w tak zabawną sprawę wmięszał.
Jeszcze się byli nie nagadali, o tem, gdy już w dziedzińcu zaturkotało. Boganio wyjrzał, zobaczył na bryczce du Vala z Luisem, szybko otworzył drzwi i szepnął słudze zaufanemu, aby im powiedział, że we dworze nie ma nikogo, oprócz pana, który śpi.
Niezmiernie sprytny i doskonały komedyant, prawa ręka gospodarza, Tomek, wyszedł na ganek, wdziewając surdut, który naumyślnie zrzucił, i ziewając przeraźliwie.
Luis stał na schodkach.
— Kto u was jest? spytał.
— Jakto, proszę hrabiego?
— Są goście?
— Nie, wszyscy na polowaniu, proszę hrabiego... pan także jeździł wczoraj, ale powrócił i śpi. Nie kazał się budzić, bo bardzo zmęczony.
Przybyli spojrzeli po sobie.
— Baron dawno odjechał? spytał Luis.
— Jaki baron, proszę hrabiego? począł Tomek, udając przedziwnie, że nie rozumie.
— Baron! baron Galicyanin!
— Dalibóg, niepomiętam już kiedy!
— A wczoraj był tu kto?
— Wczoraj, jaśnie panie? powtórzył Tomek namyślając się, — a tak! był Szloma Mazurek, był Jonasz Atłas i pan Bondarzewski.
— Więcej nikogo?
— Ale o kogoż jaśnie pan chce się dowiedzieć? spytał Tomek.
— Dziwna rzecz, żeby u was były takie pustki!
— A no, to prawda, proszę jaśnie pana, ale pan temi dniami pisze.
Luis ruszył ramionami.
Strona:PL JI Kraszewski Dzieci wieku.djvu/356
Ta strona została skorygowana.