— A no, ty zaczynaj i daj ton! albo ty, kochany panie du Val.
— Bez żartów, — powiedz mi, czy jesteśmy przyjaciółmi, czy mamy być wrogami?
— Wrogami! ja z tobą?
— A tak! krzyknął Luis, trzeba raz jasno się wytłómaczyć!
— Tłómaczmy się, o co idzie?
— Nie domyślasz się?
— Nic a nic.
— Znasz położenie nasze. Starsze siostry moje, które z woli ojca i mej matki powinny były pójść do klasztoru...
— A! tego nie wiedziałem, przerwał Bogunio.
— Tysiącznemi intrygami usiłują wyjść za mąż, za nie wiem tam kogo. Turów oblężony jest przez awanturników. Chcecie im pomagać?
— Awanturnikom? — spytał Bogunio, nie! — nie! Ale gdyby kto uczciwy starał się o nie, dla czegóżbym z serca nie dopomógł? Trzymacie je w niewoli, a ja niewoli nie cierpię, chcecie zmuszać do klasztoru, gdy powołania doń nie mają. Każdy uczciwy człowiek stanie po ich stronie.
— A! tak! domyślałem się właśnie, że przeciwko nam, za niemi będziecie. Wczoraj przyjeżdżaliście z czemś do hrabianek, z jakiemś poselstwem tajnem, a dziś starsza, panna Iza, poszła do dnia wyczekiwać na kogoś do altany. Szczęściem, że tam zastała du Vala, a mimo to przebrany ktoś za chłopa...
Bogunio śmiać się zaczął.
— To prawda, że strach ma wielkie oczy! Kochany Luis, śnią ci się rzeczy niebywałe, całego twego galimatyasu nie rozumiem.
— Tak! ale ja go zrozumiałem i jestem przekonany, że pan nam tu pod bokiem snujesz intrygę.
— Jeszcze nie, odezwał się Bogunio chłodno, ale jeźli się trafi zręczność dopomożenia tym nieszczęśliwym pannom, daję ci słowo, nieomieszkam.
Strona:PL JI Kraszewski Dzieci wieku.djvu/358
Ta strona została skorygowana.