Luis rzucił nań okiem pełnym gniewu, a du Val podniósł się, sparł na stole i odezwał:
— Czy pan nas wyzywa?
— Nie wyzywam nikogo, zimno rzekł Bogunio, ale wyzwany nigdy nie odmawiam ani kieliszka, ani żadnej innej broni.
— Pan więc chce mieć ze mną do czynienia? — spytał Francuz.
— Ale najprzód chcę wiedzieć o co? za co? po co?
— Rzecz jasna, przerwał Luis, u pana się tu ukrywają jacyś awanturnicy, tu ich główna kwatera, ztąd się czynią na Turów wycieczki. My tego ścierpieć nie możemy, albo nas pan przekonaj, że w istocie nie ma nikogo!
— Co? co? chciałbyś mi rewizyę robić w domu? a! to przedoskonałe!
I począł się śmiać, dzwoniąc na Tomka. Tomek z mina niewinną ukazał się w progu.
— Zamknij drzwi na klucz, rzekł wstając gospodarz i raz na zawsze pamiętaj, że ci panowie do mego domu wstępu nie mają! rozumiesz.
— Za pozwoleniem! — zawołał du Val. To się tak nie skończy!
— A jak? — rzekł zimno Bogunio.
— Ja pana wyzywam.
— Z prawdziwą satysfakcyą służyć będę panu, don Luisowi, a choćby jeszcze ze trzem. Nic zdrowszego i bardziej orzeźwiającego nad dobry pojedynek. O warunki umówią się przyjaciele.
To mówiąc, Bogunio wstał, skłonił się gościom, odwrócił do nich tyłem i począł dawać rozkazy Tomkowi jak gdyby nic nie zaszło.
Don Luis zły siadał na bryczkę, Francuz nie lepszym był, ale się zmiarkował, bo wiedział, że w Bożej Wólce, na gruncie Bogunia, żartować z nim nie było bezpiecznie. Odjechali. Gospodarz szepnął Tomkowi:
— O tem wszystkiem ani słowa nikomu! rozumiesz?
Strona:PL JI Kraszewski Dzieci wieku.djvu/359
Ta strona została skorygowana.