Strona:PL JI Kraszewski Dzieci wieku.djvu/361

Ta strona została skorygowana.

gód i podróży, wyniósł temperament zahartowany, żelazny, zdrowie idealne, zimną krew niezmierną i oryginalność charakteru, odznaczającą go wśród tysiąca.
Spojrzawszy na jego marsowe oblicze, wąs najeżony do góry, brwi rozrosłe, czoło pofałdowane, minę posępną, można było sądzić, że to najstraszniejszy zrzęda i złośnik, mimo to Darmocha był szyderca jakich mało, żartował ze wszystkiego bez wyjątku, nawet z siebie, ale zawsze z miną seryo i powagą niewzruszoną. Gdy inni za boki się trzymali, on się srożył.
Major chodził, jakby nogi miał drewniane, rękami ruszał twardo, głową obracał jak na sprężynie, a trzymał się, jakby kij połknął.
— Majorze dobrodzieju! — zawołał zobaczywszy go Bogunio, mamy gratkę, bierz z sobą Szabelskiego i jedź się umów z du Valem, Francuz mnie wyzwał.
— O! o! — zawołał kręcąc wąsa Darmocha, chce być naszpikowanym, dalipan to smaczna rzecz. Jak chcesz go przyprawić, czy na zimno, czy na gorąco?
Miało to oznaczać szable, lub pistolety.
— Ale jak ci się podoba majorku, byle farsy tej nie zwlekać.
— Czy Francuz się bije, czy się godzi? spytał Darmocha.
— Sądzę, że się i bić potrafi, odparł Bogunio, ma minę odstawnego porucznika z kawaleryi.
— Dawaj koni, a najprzód kieliszek wódki, abym był energiczniejszy, rzekł major i przygotuj się na siekanie, bo ja z pojedynku żartów nie robię.
— Ani ja. I proszę majorka, aby nie odkładać. Jeźli Luis, kuzynek mój bardzo natarczywie zechce się bić także, no, nie odmawiam, ale wolałbym jedynaka i ułomnego nie zabijać.
Major wsiadł na bryczkę, zapalił fajkę, Szabelskiego, który nigdy nie gadał, wziął do boku i pojechał do Turowa.
Przybycie ich przed pałac, zapewne nieco przewidziane, widocznie zrobiło tu niemałe wrażenie. Zrazu nikt ze sług powiedzieć nie umiał, kto jest, a kogo