Strona:PL JI Kraszewski Dzieci wieku.djvu/380

Ta strona została skorygowana.

— Nie, nigdy! — rzekła smutnie, wpatrując się w pończochę, chyba rzadko w święto, lub niedzielę i to nie do Fary, ale tu do Reformatów, gdzie zapewne pan Bóg ten sam, ale same stare dziady.
Walek się począł śmiać, ona także.
— Co panicz tak stoi? gdyby się nie obawiał siąść na trumnie, tobym prosiła. W rogu stoi mocna dębowa. To cała historya, proszę panicza, ta dębowa trumna ogromna, już ona tu ze cztery lata odpoczywa, a nikomu się nie przygodzi. Zamówił ją był sobie rzeźnik, nieboszczyk Rafał Sumirka, nawet za nią tatkowi dał zadatek, a domagał się, żeby drzewo było doskonałe. Tymczasem gdy umarł biedny człowiek, familia takiej drogiej trumny brać nie chciała i pochowali go w sosnowej, prostej, a ta się została. I nie wiem jak długo stać będzie, bo bardzo duża, a teraz ludzie maleńcy.
I śmiała się, mówiąc to, jakby prawiła o kwiatkach; — Walek stał, słuchał i ujęty był niezmiernie poetyczną stroną tego szczebiotania wśród trumien. — Linka popatrzała na niego i westchnęła, z natury widać była szczebiotką, a długie milczenie jeszcze jej rozmowę tę czyniło milszą.
— Czy pan wiesz dla czego ja się panu uśmiechnęłam?
— Boście może znudzeni byli milcząc długo, a nie widząc nikogo.
— Ale nie, przerwało dziewczę, o! nie! tylko że mi twarz wasza, pańska chciałam powiedzieć — tak strasznie matunię przepomniała, jakbyście byli jej bratem.
Walek pobladł, ale się uśmiechał niby.
— A któż była wasza matka? spytał głosem stłumionym.
— O! proszę panicza! zaczęło dziewczę, zwracając główkę ku niemu — moja matka była bardzo poczciwego i dobrego rodu, tylko że — nieszczęśliwego. Z domu była Luzińska.