Strona:PL JI Kraszewski Dzieci wieku.djvu/389

Ta strona została skorygowana.

Ponieważ nie wypadało zbytnio wypytywać, Roger zamilkł, obiecywał sobie zresztą naocznie zobaczyć dwór panny Cześnikiewiczównej. Jakoż nazajutrz tam pojechał.
Z powierzchowności Wilczy-bród nie zwiastował się bardzo wspaniale, odznaczał się tylko niezmierną rozciągłością budowli, nie bardzo systematycznie poustawianych. Wśród starych drzew, ulic, klombów, budowli różnych więcej było dwa razy, niż się zdawało potrzeba. Sam dwór nizki, drewniany w części, murowany kawałkami, widocznie stawiany i przestawiany różnemi czasy, różnego smaku próbki pomięszane przedstawiał: gotyk, kolumny greckie, fantazyjne arkady i kształty wreszcie, przez żadną architekturę nie uznane, będące niedojrzałym płodem miejscowych, ciesielskich i mularskich geniuszów.
Wśród tego labiryntu przybudówek, galeryek, ganków, kręcił się liczny dwór różnobarwny.
Naprzeciw gościa wyszedł mężczyzna stary, w taratatce, niby marszałek dworu. P. Roger oddał mu swój bilet i oświadczył, że jako sąsiad i nabywca Paprotyna chce pannie Cześnikiewiczównie złożyć razem uszanowanie i pomówić z nią o granicy.
Marszałek przyjął to z ukłonem i wprowadziwszy go do salonu na dole, sam poszedł do pani.
Roger miał czas się obejrzeć w ogromnym, a wcale osobliwym pokoju, a raczej sali, w której go posadzono. Widocznie zrobioną była ze dwóch dużych salonów, gdyż w pośrodku zostawiono dwa słupy, zamaskowawszy je bluszczami.
W obu pełno było sprzętów, obrazów, starych i pięknych pamiątek, kosztowności, etażerek, fraszek wyszukanych, maleńkich kanapek, sofek, podnóżków i poduszek.
Trudno było miejscami przecisnąć się wśród tego natłoku wygódek, czyniących salon niewygodnym.
Długa chwila minęła, nim drzwi jedne boczne otwarły się i weszła niemi, w czarnej sukni pod szyję, osoba niemłoda, słusznego wzrostu, barczysta, z posta-