pannę Apolonię i z nią się rozmówić, potem wziął to do namysłu i dzień cały przetrawiał w sobie jakieś plany, naostatek trzeciego już wieczora, gdy w oknach pokoiku na górce, gdzie mieszkała nauczycielka, zaświeciło i dźwięk fortepianu jej oznajmił, że była w domu, Mylius obejrzawszy się czy go kto nie widzi, wsunął się do kamieniczki w rynku. Stare serce w piersi rozbitej, jak wiekowy dzwon, dziecięcia ręką poruszony, bić zaczęło. Wstydził się nieborak sam siebie, ale zastukał do drzwi. Granie ustało.
— Kto tam?
— Doktór Mylius.
Sama pani zarumieniona przyszła otworzyć.
— A! to pan! cóż to za gość niespodziany! zawołała.
Jak złodziej wsunął się, maleńkim czyniąc i pokornym doktór Mylius.
— Przepraszam panią, bardzo przepraszam, pozwoli pani na chwileczkę rozmowy.
— Ale bardzo proszę doktora.
Mylius wstrzymał się, jak gdyby mu tchu zabrakło.
— Niech mi panna Apolonia daruje, przebaczy, nie gniewa się, przyszedłem ją nudzić.
— A! zmiłuj się doktorze, bez wstępów i ceremonij, siadaj.
— Nie, pani siądź, a mnie pozwól stać jak obżałowanemu przed sądem, który ma wydać wyrok o nim.
— Zaczynasz, kochany konsyliarzu, jakbyś miał lat dwadzieścia i jakbyś żartować chciał z biednej dziewczyny.
— A! czemuż nie mam już tych lat dwudziestu! wzdychając, zawołał doktór. Niestety, mam ich więcej niż dwa razy tyle i na seryo bardzo mówić z panią pragnę. Ale się pani nie pogniewasz?
— Nigdy w świecie! na dobrego jak wy przyjaciela, odparła, patrząc mu w oczy i usiłując odgadnąć go Apolonia.
Strona:PL JI Kraszewski Dzieci wieku.djvu/399
Ta strona została skorygowana.