Strona:PL JI Kraszewski Dzieci wieku.djvu/402

Ta strona została skorygowana.

Tu łzy stanęły jej w oczach i padła na kanapę.
— Doktorze kochany, rzekła — kiedyś, później gdy panią siebie będę, gdy zechcesz, gdy się upomnisz, dam ci tę rękę, która przynajmniej czysty, przyjacielski uścisk ci przyniesie, ale teraz! o! nie mogę.
Powiedz! nie byłożby to świętokradztwem, u ołtarza przysięgać tobie, a oczyma i duszą gonić za nim? Należy mi wprzód wyrwać z serca ten cierń krwawy i niechaj blizna się zgoi. Jeźli ci nie dam miłości, bo ta się dwakroć niepowtarza w życiu, dam ci głębokie uczucie, które jest jej warte, ale nie teraz! Jam chora, jam nie wyleczona.
Mylius zamilkł.
— Odprawiasz mnie z nadzieją i dobrem słowem, za które z duszy ci jestem wdzięcznym, odezwał się — dajże mi pewność, że to co dziś zaszło, zostanie między nami, że nikt, nikt o tem wiedzieć nie będzie. Ludzie by się ze mnie śmieli.
— Jeźli cię jak ja znają — nigdy, odparła Apolonia.
— Widzisz pani, ja sam oceniłem siebie, nie śmiałem się posunąć, aż gdym się przekonał, że lepszego mieć nie będziesz; chciałem ci go dać.
— Zawstydzasz mnie dobrocią swoją.
Mylius pokrył przymuszoną nieco wesołością boleść jakiej doznał, rozśmiał się do niej.
— A zatem, rzekł, masz mnie pani w odwodzie, na zawołanie!
Panna Apolonia podała mu znowu rękę, ale już mówić nie mogła, a doktór pośpieszył ją pożegnać.
Zaledwie zaszedł w środek rynku, gdy chłopak z apteki pochwycił go za rękę. — A! panie, ja od godziny po całem miasteczku biegam szukając pana, na miłość Boga! niech pan do apteki śpieszy! Jegomość bardzo chory!
— Jaki? kto?
— A! pan Skalski stary! pan Skalski.
Nie tak daleko było od rynku do domu z Eskulapem i Hygią. Mylius pośpieszył żywym krokiem. Z sennego usposobienia wnosząc, obawiał się czegoś