— Przebyliśmy smutną chwilę, rzekła, ponieśliśmy stratę, ale oprócz niej, wierz pan, boli mnie i to, że naturalnie związek nasz musi być do pewnego czasu odroczony. Jak wam się zdaje? czy potrzebujemy długo czekać?
Doktór Walter podniósł oczy powoli.
— Ja nie wiem, rzekł.
— Mnie się zdaje, że żal po ojcu nie ma żadnego związku ze ślubem, dodała panna, ja całe życie opłakiwać go będę, ale...
— Ale zwykle, przerwał Walter z niesmakiem, czeka się najmniej pół roku.
— Pół roku! pół roku! — powtórzyła Idalia, o! to długo.
Walter milczał, chwilę stał pogrążony w dumaniu.
— Właśnie chciałem z panią mówić o okoliczności, która jest z tem w związku...
— Cóż takiego? — spytała zbliżając się Idalia.
— Będzie to przykre dla mnie ze wszech miar wyznanie, później dowiesz się pani o szczegółach, dziś tyle tylko powiedzieć jej mogę, że dla wyjaśnienia mego położenia, dla tego właśnie, ażeby ślub nasz był ważnym, muszę jechać do Warszawy i skończyć tam dawną, przykrą, zagrażającą mi sprawę!
— Sprawę, zagrażającą wam? — zawołała Idalia, sprawę, w sądzie może?
— O tem pani dowiesz się później... chmurno rzekł Walter.
— Ale jabym powinna teraz wiedzieć już, dziś wszystko, co się pana tycze! — przerwała Idalia.
— A jeźli to być nie może? — zapytał Walter.
Idalia, która się była posunęła za daleko, ulękła się teraz, aby dylemmat postawiony nie zmusił ją do wyboru tego, czego wcale sobie nie życzyła.
— Jeźli to być nie może, cichszym odpowiedziała głosem, ponieważ ja zupełnie wierzę i ufam panu, więc nie będę natrętną.
Walter spojrzał.
Strona:PL JI Kraszewski Dzieci wieku.djvu/408
Ta strona została skorygowana.